czwartek, 20 kwietnia 2023

Miasto kobiet.

117. Znowu mineta. 


To miało się już za chwilę stać. W moich jądrach wzbierała potężna erupcja. Broń była załadowana, bezpiecznik zdjęty a armata za chwilę miała wystrzelić. Wybuch miał być atomowy. O tak, tego chciałem. Strzelić w jej cipę głęboko, wypełnić ją po same brzegi i niczym się nie przejmować. Zajebista suka, tańczyła na mnie jak stara wariatka. Starała się wycisnąć z tego stosunku, najwięcej jak się da. W jednym momencie pieściła swoje wielkie cycki, by zaraz później wystawić ręce do tyłu, starając się podeprzeć na mojej klatce piersiowej. Unosiła się i opadła, unosiła się i opadała… góra, dół, góra, dół… Jej ciemne miękkie włosy tańczyły po plecach i ramionach.

Jeżeli ktoś myślał, że tak to właśnie miało się skończyć, to grubo się mylił. Nie, to wcale nie był koniec. Wszystko miało się zakończyć zupełnie inaczej, niż mógłbym sobie to wyobrażać. Zdążyłem się o tym przekonać, zresztą jak wiele razy tutaj. Będąc tutaj, zdążyłem się już przyzwyczaić, że sprawy w ostatniej chwili gwałtownie zmieniają obrót. To była już jakaś norma. Tak też stało się i tym razem. Błyskawicznie, bez zapowiedzi.

Leżałem na wznak na tym wielkim łóżku małżeńskim. Przy okazji przeszła mi przez głowę myśl, jak  tutaj wyglądają małżeństwa. Na pewno nie tak jak to sobie wyobrażałem. No ale łóżko na sto procent było podwójne i służyło w konkretnym celu. Ta dygresja była krótka. Wciąż umierałem z rozkoszy. Dyszałem, jęczałem i stękałem. Miałem wrażenie, że za chwilę wyzionę ducha. W tym sensie nic się nie zmieniło. Moja pani… o kurwa, jak mi to zaczynało pasować, ta niesamowita suczka zabrała się za mojego chuja swoją słodką buzią. O ja pierdolę, nie wiem, co było lepsze, jej pizda, czy usta! Rzuciła się na moje podbrzusze jak głodny pies na kość. W pewnym momencie zacząłem panikować.

Chwyciła mojego drąga u samej podstawy. Nie cackała się. Zagarnęła trzon i jaja jednocześnie. Mój worek był wielki napęczniały wręcz opuchnięty i swędział jak cholera. Czułem to charakterystyczne mrowienie w całym kroczu. Głowica mojego fiuta pulsowała, jakby zaraz miała wybuchnąć, a ona otworzyła szeroko swoją słodką buzię i pochłonęła ją tuż za grubą żyłą. Oczy wyszły mi z orbit. Ssała, ciągnęła, obrabiała, jakby rzeźbiła. Jej język tańczył ze wszystkich stron. Po minucie fiut lśnił jak hetmańska głowica. Był czerwonofioletowy, nie, purpurowy. Pokazały się na nim wszystkie żyły.

-Och tak, tak… cudownie! - jęczałem półprzytomnie, a ona ciągnęła coraz mocniej, pochylona nad moim podbrzuszem i całkowicie zatracona w tym, co robi. 

Nie zwalniała tempa, nie dawała mi żadnych szans. To było niesamowite. Czułem się cudownie zniewolony. Trudno było to wytrzymać.

Seksiliśmy się ze sobą. Całkowicie straciliśmy poczucie czasu i miejsca. Kilka minut później jeszcze raz zmieniliśmy położenie naszych ciał. Tak jak poprzednio stało się to bardzo szybko, aczkolwiek miałem mgliste poczucie, że zaczynam kontrolować sytuację. Chociaż w małym stopniu. Teraz to ona leżała na łóżku, a ja ustawiłem się nad nią. Szeroko rozsunęła swoje uda, odsłaniając pizdeczkę gotową do mojej penetracji.

Pochyliłem się nad nią, położyłem dłonie po obu stronach jej szparki, rozwarłem ją, uwydatniając łechtaczkę i całe jej wnętrze. Było czerwone, lśniło, ociekało sokami. Przymknąłem powieki. Nie musiałem patrzeć, bo dokładnie widziałem, co jest w środku. Wysunąłem daleko język, najdalej jak się tylko da. Samym czubkiem zacząłem muskać nim, uderzać, od dołu do góry i odwrotnie. Robiłem kółeczka, a ona zaczęła jęczeć. 

-O tak. Tak, cudownie! O tak, pieść mnie! Rób mi dobrze! Och jesteś niesamowity. 

Jej cipeczka mlaskała, zdawała się rozmawiać ze mną i prosić o więcej. Obfitym strumieniem płynęły z niej soki, a ja lizałem, pracowałem, zawzięcie nad jej łechtaczką. O tak. Tak było cudownie. Para kochanków w namiętnym uścisku oddawała się sobie nawzajem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...