wtorek, 27 marca 2018

Relacje koleżeńskie.

12. Chwyciła za kapelusz.

-Boże, Aniu och Aniu! - wyrzucałem z siebie raz po raz, próbując złapać oddech.
-Cicho bądź, - odezwała się stanowczo.
Byłem w siódmym niebie. Chciałem krzyczeć ile sił w płucach, ale ale wydobywały się ze mnie tylko niezrozumiałe jęki.
Tymczasem, jej drobne, elastyczne palce, zaciskały się coraz mocniej i mocniej, doprowadzając mnie do szaleństwa. Po chwili, zwinna, dłoń gwałtownie zjechała do dołu, ściągając skórę z mojego fiuta w taki sposób, że z wrażenia otworzyłem szeroko usta i uniosłem biodra do góry.
-Uuuuaaaah! - mimowolnie wyrwało się z mojego gardła.
Pochyliła się nade mną.  Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Patrzyłem,  jak zniża się coraz bardziej. W końcu opadła twarzą tuż nad czubek pulsującego grzyba. Jej usta znajdowały się pół centymetra od wielkiej, grubej głowicy, która domagała się spełnienia. Dosłownie sekundę później, gorącym uściskiem, wylądowały na samym wierzchołku. Chwyciła za kapelusz  słodkim pocałunkiem.
Teraz nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Miałem wrażenie, że unoszę się nad materacem. Myślałem, że za chwilę wyzionę ducha ducha.
Wydawało mi się, że, nawet w najśmielszych marzeniach, nie uda mi się stworzyć tak cudownej chwili. W pomieszczeniu było, prawie, kompletnie ciemno. Leżałem wygodnie na plecach i niecierpliwie czekałem na to, co stanie się za kilka sekund. Wszystkiego byłem świadomy: tego, że jesteśmy w pracy, że znajdujemy się na zapleczu, że w drzwiach nie działa zasuwa, że w każdej chwili ktoś może wejść.
Leżałem tak, drżąc i wzdychając, z grubym, pulsującym kutasem na wierzchu. Czułem jej usta na samym czubku i nie mogłem znieść nadmiaru subtelnych, a jednocześnie przejmujących na wskroś, wrażeń.
-Oh, oh… Aniu, Aniu… - z moich ust wydobywały się ciche westchnienia.
Nic nie odpowiedziała, opadła niżej. Jej buzia, w całości, wypełniła się moim przyrodzeniem. Stopniowo opuszczała głowę, coraz niżej i niżej. Wchodziłem w nią coraz dalej i dalej. Czułem sprężysty uścisk jej ust, wilgoć śliny i wszechogarniające ciepło. Byłem ciekaw, kiedy się zatrzyma, kiedy będzie miała dość. Myślałem, że ten moment nastąpi gdzieś w połowie mojego, pokaźnego fiuta. Jednak nie. Posuwała się dalej. Robiła to coraz wolniej, jednak wchodziłem w nią bez przerwy. W końcu, poczułem jej wargi na krawędzi jąder. Teraz dopiero się zatrzymała.
-Boże, Aniu… oooooooch Jezu… nie mogę!
Wrażenie było boskie, nieziemskie, trudne do zniesienia. Mój kutas nurzał się w dużych ilościach śliny, znajdujących się w jej ustach. Usłyszałem tylko odgłos bulgotania.
Kiedy, zaciskając wargi, zaczęła się cofać, zrobiło się jeszcze bardziej kosmicznie. Dygotałem jak galareta. Ten seks miał trwać, przynajmniej, dwie godziny, a wychodziło na to, że spuszczę się już za chwilę. Nie chciałem tak. To godziło w moją męską dumę. Tyle zachodu tylko po to, by spuścić się już przy pierwszym lodziku?!
Hmmm... chociaż, z drugiej strony, perspektywa zostawienia mojej spermy w jej gorącej buzi przyprawiała mnie o silny zawrót głowy. Jednak nie o to chodziło, nie chciałem skończyć tak szybko.
Dotarła do samego wierzchołka i wypuściła. Mój bambus poruszał się w jej jamce niczym tłoczek w strzykawce. Po chwili pochłonęła mnie jeszcze raz, szybciej, bardziej gwałtownie. Znów zatrzymała się na samym dole.
No i stało się to coś, czego, tak bardzo, się obawiałem, ale, przynajmniej tak mi się wydawało w tej chwili, nie miałem już na to, absolutnie, żadnego wpływu. Moje podniecenie osiągnęło punkt szczytowy.
To było jak, nadciągająca chmura burzowa: ciemne, gęste i przepełnione złowieszczą energią. Z tym, że ta złowieszczość przejawiała się tym, iż uczucie wszechogarniającej przyjemności, miało zmieść moją świadomość z powierzchni ziemi.

...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...