piątek, 22 marca 2019

Przygód kilka ochroniarza Mirka.

74. Nocne interwencje.

Ta przygoda wydarzyła się na tym samym obiekcie co dwie poprzednie. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że było to dosyć duże osiedle, aczkolwiek nie ogromne. Do poszczególnych klatek wchodziło się przez patio, a na patio przez portiernię. Było to sześć siedmiopiętrowych klatek schodowych. Portiernia znajdowała się w holu między patio, a drzwiami wejściowymi. Oddzielona od reszty holu dużym, wysokim kontuarem, wykonanym na wzór starych mebli, sprawiała bardzo przyjemne wrażenie. Ludzie, którzy tam pierwszy raz się pojawili bardzo często myśleli, że to hotel. Przyznam się szczerze, że ja sam bardzo często tak się czułem.
Jeżeli chodzi o komfort pracy, przynajmniej na samym początku, nie było już tak różowo. Cały czas patrzyło na mnie czujne oko kamery. Poza tym, sami lokatorzy zwracali uwagę na to co robię. Czyli kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola. Czasami Czułem się jak w Big brotherze. Nie każdy jest w stanie wytrzymać to na dłuższy czas, ale jak się nie ma tego co się lubi, to się lubi, co się ma. Trzeba było się do tego, po prostu, przyzwyczaić. Później nie zwracałem już na to uwagi. Ot, zwykła kamera i tak nikt nigdy tego nie sprawdzał. Poza nielicznymi wyjątkami, oczywiście. Dopiero kiedy zmieniłem obiekt, uświadomiłem sobie, jak bardzo uciążliwe może być takie ciągłe obserwowanie i nadzór.
No cóż, z jednej strony nie było to wygodne, ale z drugiej  dawało pewne specyficzne możliwości. Wiedziałem o lokatorach prawie wszystko. Hmm…  prawie wszystko, to może zbyt dużo powiedziane, ale wiedziałem tyle by móc o każdym coś ciekawego powiedzieć. Żywi ludzie, niejednokrotnie, są ciekawsi od najlepszej książki.
Często i dużo rozmawiałem. Prawie codziennie ktoś siadał na kanapie. Ten wygodny mebel znajdował się właśnie w holu, dwa metry od mojego miejsca pracy.  Oprócz sofy stała też tam szklana ława i dwa fotele. Wokół były żywe kwiaty. Lokatorzy, ale też i ich goście, lubili przysiąść i zamienić kilka słów z panem ochroniarzem, bo to było takie cool. Czasami ktoś na kogoś musiał chwileczkę poczekać, a czasami padał ulewny deszcz i zapomniało się wziąć parasolki.
Rozmowy były bardzo różne. Ludzie zadawali pytania, zwracali się z konkretnymi problemami. Starałem się być pomocny na tyle, ile mogłem. Zwykle chodziło o wytłumaczenie, jak trafić do konkretnego lokalu. Czasami trzeba było komuś otworzyć drzwi i przytrzymać je, bo niósł ciężkie torby. Kilka razy zdarzyło mi się zadzwonić po taksówkę. W sumie, nic wielkiego, takie tam drobne sprawy. Chociaż czasami zdarzały się perełki. No, ale to chyba wszędzie już tak jest. Może to głupie, ale zawsze miałem poczucie, że pełnię ważną funkcję i jestem komuś potrzebny.
W momencie kiedy rozgrywa się akcja tego opowiadania, nie byłem nowicjuszem na tym obiekcie. W zasadzie, to było tuż przed moim przejściem na inne osiedle.
Pamiętam to jak dziś, to był sobotni wieczór. Kiedy to piszę uśmiecham się do siebie. Jeżeli ktoś kiedyś chociaż raz pracował w ochronie na osiedlu mieszkaniowym, to wie, o czym zaraz będzie mowa. Ha, oczywiście. Sobota nie jest ulubionym dniem pracy dla ochroniarza.

Powiedzmy, piątek i sobota, a w zasadzie cały weekend, to są takie dni, kiedy najwięcej rzeczy się może wydarzyć. Oczywiście to nie jest regułą. Są osiedla, na których nic się nie dzieje. Jednak, są też takie, na których na porządku dziennym są nocne interwencje.

Cum in me Dirty Blonde 1984

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...