niedziela, 25 sierpnia 2019

Niewidzialny kochanek.

44. Nieokiełznane zwierzę.

Jej kochanek był jednym, wielkim pożądanym, jak gąbka nasączony testosteronem. Robił swoje, biorąc ile się da, a jednocześnie tak doskonale wyczuwał jej potrzeby. Chociaż, biorąc pod uwagę całokształt rzeczy, w tej chwili było to trudno ocenić. Być może było tak, że to jej własne potrzeby dostosowały się do jego wymagań. Nie wiadomo co było prawdą, a co fikcją. 
Znów klęczeli na tym łóżku. Opadła miękko, drżąc, bo czuła, że jej partner jest końcowym etapie podniecenia. Spocony, bardzo gorący, tak mocno przykleił się do jej pleców. Wciąż w niej był. Penetrował ją głęboko i daleko. Wykonywał mocne posunięcia, tak, że pod jej czaszką pulsowało gorąco. 
Chwycił ją za cycki, wkładając swoje przedramiona pod jej pachy i przyciskał do siebie. Dyszał, wciskając swoją twarz w jej włosy. Uderzał swoim długim, twardym kutasem w jej cipkę. 
Podawała się temu wszystkiemu z najwyższą rozkoszą, z nieopisanym pragnieniem spełnienia. Nie chciała nic zmieniać. W tej chwili chciała brać, chciała uczestniczyć w tym wszystkim najbardziej głęboko, jak tylko się dało. Poruszał się w niej, trzymając ją za piersi i przyciskając mocno do swojego spoconego torsu. Jego kutas wnikał w jej ciasną szparkę, a ona drżała. Klęczała, a właściwie wisiała na jego wielkim przyrodzeniu. To wszystko zdawało się nie mieć końca. 
Szaleństwo seksu trwało dalej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nic już nie będzie takie samo jak dawniej. To, czego w tym momencie doświadczała, wydobywano z niej i najgłębsze, najdziksze pokłady pragnień, potrzebę doświadczania i interakcji ze swoim ciałem. Jej mózg zdawał się być coraz bardziej uzależniony od tej zwierzęcej kopulacji, od tego seksu, od tych coraz częstszych organizmów. 
To było jak narkotyk. Doskonale wiedziała, że już nie będzie potrafiła bez tego czegoś się obyć. Nawet nie chciała wyobrażać sobie podobnej sytuacji. Nie chciała myśleć, w jaki sposób będzie musiała sobie w tym wszystkim poradzić na co dzień. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jak stawić czoła zwykłej rzeczywistości, normalnemu życiu. Nie chciała nawet o tym myśleć. Każdy taki przebłysk świadomości wywoływał u niej dreszcz strachu. 
Mężczyzna chwycił ją w biodrach jak małą kukiełkę, jak szmacianą laleczkę i, klęcząc, wciąż w niej siedząc, klęcząc za nią, a właściwie stojąc w solidnym, szerokim rozkroku,  bezceremonialnie rzucił przodem jej ciała na pościel. Opadła bezwładnie, miękko uderzając o materac i poddając się jego ruchom. Była teraz niczym mały piesek z tą dupeczką wypiętą ostro do góry i przednimi łapkami opartymi płasko. Rozstawiła swoje uda tak szeroko, jak tylko się dało, aby utrzymać równowagę, a jednocześnie po to, by on mógł penetrować jej cipeczkę tak głęboko, jak tylko chciał i dyszała: 
-Ooooooch, ooooooohhhh, oooooohhhhh… och, och, och… 
On tymczasem wchodził, trzymając ją za biodra. Czuła, jak podpiera ciężar swojego ciała na stopach, jak ugina nogi w kolanach niczym małpa, niczym dzikie, nieokiełznane zwierzę i porusza swoimi biodrami, swoim tyłkiem, wpychając się w nią tak mocno, że przesuwała się do przodu na materacu. 
Łup, łup, łup, łup… chlap, chlap, chlap, chlap… - rozbrzmiewały odgłosy, a on stękał i stękał: 
-Uch, uch, uch, uch… eh, eh, eh, eh… 
Poruszał się krótko i gwałtownie. Czuła, jak wielki, spocony tors pochyla się nad nią, jak wielkie silne łapska trzymają ją w talii i przyciskają do potężnego miecza, który wdzierał się w nią za każdym takim posunięciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...