poniedziałek, 23 marca 2020

Projekt: "Przyszłość".


18. Przypadkowe spotkania.

Spojrzałem jej głęboko w oczy.   -No widzisz, a już chciałaś przede mną uciekać. Czasami przypadkowe spotkania wychodzą nam na dobre. Prawda?  


Wyjąłem najlepszą, jaką miałem szklankę, zagotowałem wodę, zaparzyłam herbatkę i wrzuciłem plasterek cytryny. Po chwili wróciłem z dwoma naczyniami gorącego napoju. Usadowiłem się naprzeciwko.
-Jak ci się podoba u nas w szkole? - zapytałem. 
-Fajnie.
-Spojrzałem na nią protekcyjnie.
-Fajnie? Tylko tyle?
Widać było, że jest trochę onieśmielona. Musiałem nad tym nieco popracować.
-No… duża jest, - odezwała się po chwili.
-To prawda, duża, - zgodziłem się, - To największa szkoła rolnicza w województwie siedleckim. Pewnie się już gdzieś zgubiłaś.
Uśmiechnęła się, popijając gorący napar.
-Uhu, czasami trudno jest znaleźć pracownię lekcyjną.
Pochyliłem się w jej stronę. Wyczułem słodki, przyjemny zapach. 
-Nie przejmuj się, - powiedziałem, - to tylko na początku.
Spojrzała na mnie. 
-Mam nadzieję, bo na razie… masakra, - westchnęła wykrzywiając usta w sposób bardzo rozbrajający i uwodzicielski.
Cały czas bardzo uważnie ją obserwowałem. Wychwytywałem, każdy, nawet najmnieszy grymas, czy gest. Zresztą, przyglądanie się tej młodej, ślicznej damie, sprawiało mi niesamowitą przyjemność. Nie wiedziałem, czy zdaje sobie sprawę z tego, że jest tak porażająco, a jednocześnie niewinnie seksowna. Pewnie jeszcze nie miała o tym zielonego pojęcia. Widocznie potrzebowała kogoś, kto by jej o tym powiedział. 
-No, ja też tak miałem, - tłumaczyłem z coraz większym zaangażowaniem. - Wszystko przez to, że jest parterowa, a korytarze są niemal identyczne. Jak zapamiętasz, że jest trzy wzdłuż i trzy wszerz, to będzie dużo łatwiej. Z tyłu jest długi łącznik.
Uśmiechnęła się.
-Poważnie?! Nigdy tam nie byłam.
-No. Pracownie też są rozłożone według określonego planu… techniczne i zawodowe na końcu, przedmioty ogólne bliżej wejścia. 
Wymieniłem po kolei cel i rozmieszczenie poszczególnych pomieszczeń. Słuchała z zainteresowaniem, a później stwierdziła:
-No, to teraz już się nie zgubię.
-Pewnie, że nie. W jakiej klasie się uczysz?
Miałem wrażenie, że teraz będzie już dużo łatwiej. 
-Pierwsza. 
-Pierwsza?
-Zawodówka ogrodnicza, - powiedziała. 
Moje oczy w jednej chwili rozjaśniły się.
-Ach, to tak jak ja, - palnąłem bez zastanowienia.
-Ty też się uczysz w zawodówce? - zapytała.
-Nie, - uśmiechnąłem się, - no, teraz już w technikum, ale zaczynałem od zawodówki.
Znów zrobiła tą swoją słodką minę.  
-A dlaczego nie od razu w technikum?
Wybiła mnie z rytmu. Podrapałem się po głowie. Poczułem lekkie zakłopotanie.
-No wiesz… nie byłem orłem… nie wiedziałem, czy dam sobie radę.
Zaskoczyła mnie. Roześmiała się na głos, a jej śmiech był szczery i serdeczny. Aż chciało się go słuchać. 
-Chyba mamy ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje, - stwierdziła.
Spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
-Hmmm… nie rozumiem. 
-Mnie też nie za bardzo idzie, ale myślę, że dam radę.
Wiedziałem, że muszę wejść jej w słowo.
-Wiesz co? Ja już ostatni rok w tej budzie… w maju matura… 
-O to masz fajnie.
-Dlaczego?
-No, będziesz mógł robić, co ci się podoba.
-No wiesz… nie jestem taki pewny… ale wracając do tego, o czym już zacząłem… może będę w stanie ci w czymś pomóc. 
Spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
-Tak??? 
-No tak. No, nie we wszystkich przedmiotach jestem dobry… o matematykę to mnie nawet nie pytaj. Jeszcze teraz chodzę na korki do koleżanek, no, ale historia, biologia jak najbardziej. Mogą być też przedmioty zawodowe. Je też lubię. 
Znów się uśmiechnęła. Coraz bardziej mnie ujmowała swoim wyglądem i zachowaniem. 
-Dzięki. Dobrze wiedzieć, że jest tutaj jakaś pomocna dłoń, a nie tylko banda napalonych osiłków.
Spojrzałem jej głęboko w oczy.  
-No widzisz, a już chciałaś przede mną uciekać. Czasami przypadkowe spotkania wychodzą nam na dobre. Prawda?  Powiedz tylko, gdzie mieszkasz? Skąd przyjechałaś? 
-A… - zawiesiła głos, - i tak nie będziesz wiedział.
-Może nie, ale powiedz. 
-Romanówka, - rzuciła.
-Hm? - stęknąłem, bo nic mi to nie mówiło.
-No, to taka mała wieś koło Siemiatycz, - dodała.
Teraz już wszystko stało się jasne.  
-Koło Siemiatycz, mówisz? 
-Tak, a co?
-Wiesz, gdzie są Sarnaki?
-No wiem, przecież. Niedaleko.
-Tam miałem praktyki w zeszłym roku. 
Ożywiła się. 
-Pewnie jabłka zbierałeś, co?
Zanosiło się na dłuższą i dość interesującą rozmowę. 
-Jak już jesteśmy w temacie, to ci powiem, ale w ogóle to nie ma o czym gadać. Mieliśmy pracować w sadzie. Tak było w umowie ze szkołą, a wiesz, co robiliśmy?
Znów ten jej serdeczny, ciepły uśmiech, który rozkładał mnie na łopatki. 
-Co?
-Pustaki, - wyrzuciłem z siebie.
Zrobiła wielkie oczy.
-Co???
-No. Facet stawiał przechowalnię owoców. Potrzebował taniej siły roboczej. Mówię ci, nigdy więcej. Jak by ci coś tam proponowali, to za żadne skarby nie bierz…
Widziałem, że jest wystraszona. Rozbawiła mnie.
-No, chyba do pustaków mnie nie wezmą… 
-Do pustaków? Pewnie, nie, ale miło nie będzie. Ostrzegam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...