wtorek, 24 marca 2020

Projekt: "Przyszłość".


19. Zapraszam cię do kina.

-W niedzielę grają w kinie w dobry film. Jakiś melodramat, wiesz, coś o miłości, trochę tańca, trochę przygody…   Patrzyła na mnie z uśmiechem na twarzy.  -Zapraszam cię do kina, - powiedziałem z dumą.


Pomimo tego, że przebywałem w ciele chłopaka, którym byłem przed trzydziestu laty, cały czas miałem pełną świadomość swoich obecnych czasów. To było trudne do opanowania. Z jednej strony, moje prawdziwe życie było to dla mnie daleką przyszłością, coś, co jeszcze się nie wydarzyło. Wystarczyło tylko zerknąć na kalendarz i wszystko było jasne. By nastąpiła teraźniejszość, moja teraźniejszość, musiało upłynąć jeszcze wiele, wiele lat. Odczuwałem coś w rodzaju samotności. Wszystko, co znałem i kochałem pozostało tam - w przyszłości, która jeszcze nie nastąpiła. Już samo wypowiedzenie tego słowa było dziwne. Z drugiej, zaś, była to moja, normalna chwila obecna, mój świat, świat mojego młodszego ja, który rozwijał się wraz z nim. Wiedziałem też, że przecież, tak naprawdę, teraz siedzę, zamknięty w kabinie teleportera i śpię, aby móc doświadczyć tego co się dzieje. Trudno było wyobrazić sobie, że za trzy godziny mam wrócić do domu na obiad, kiedy tutaj miałem pozostać trzy lata. 
Dualizm tego wszystkiego zaczął mi coraz bardziej przeszkadzać. Zdawałem sobie sprawę, że jak najszybciej muszę sobie z tym poradzić. Inaczej groziło mi całkowite rozchwianie osobowości.  W jakiejś mierze, może malutkiej, ale jednak, pocieszeniem i nagrodą była ta młoda, śliczna i słodka dziewczyna. 
Siedziała przede mną i mówiła. Kiedy patrzyłem na nią, cały czas mnie onieśmielała. To w środku, byłem dojrzałym facetem, a mimo to, cały czas paraliżowały mnie myśli, czy mogę sobie pozwolić na więcej i w którym, właściwie, momencie. Domyślałem się, dlaczego tak jest. Najprawdopodobniej było to spowodowane tym, że świadomość mojego młodszego ja mieszała się z moją własną. Chwilami było to trudno rozdzielić. Dwie osoby w jednym ciele, obok siebie, upchane ciasno i powoli zaczynające nawzajem się przenikać, doświadczać siebie bez słów. 
Dwa rodzaje myśli, doświadczeń i odczuć mieszały się i stopniowo powstawała, jedna wspólna, osobowość. Przez moment zastanawiałem się, jaki to będzie miało wpływ na moje ja w teraźniejszości. Zacząłem powątpiewać, że wyjdę z tego doświadczenia taki sam, jakim byłem. 
Zastanawiałem się, nad prostą rzeczą: ja, to znaczy kto? Facet w średnim wieku, czy nastolatek? A może obydwaj? Tylko jak to określić? Może nic specjalnego się nie działo. Może to była moja własna reakcja, reakcja człowieka dojrzałego, doświadczonego życiem, na młodą, niewinną istotę, która siedziała przede mną. 
Kiedy miała wychodzić, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie mogę tego tak zostawić. Gdyby tak się stało, znajomość zakończyła by się pewnie tylko na tym jednym spotkaniu. Jeśli pozwoliłbym jej tak odejść, trudno byłoby mi za nią się uganiać po całej szkole, żeby cokolwiek zaproponować. Chociaż, kto wie, po takim wstępie, może nie byłoby to już takie trudne. W każdym bądź razie, chciałem obrócić tą sytuację w coś, co dawałoby pewne nadzieje na przyszłość. 
To był bardzo gorący okres w moim życiu, bardzo dużo się działo. Miałem mnóstwo różnych zajęć i ciężko byłoby mi cokolwiek zaplanować. Musiałem ustalić coś naprędce. 
Uświadomiłem sobie, że w mieście oddalonym o cztery kilometry, do którego uczęszczaliśmy na religię, widziałem plakaty nowego filmu. Nic wielkiego, jakiś melodramat kostiumowy z mnóstwem muzyki w tle. Tak przynajmniej informowały krótkie recenzje. 
Sam nie chodziłem na takie filmy. Jeżeli już czasami udało mi się wyrwać na coś, to był horror albo dreszczowiec. No, ale w tym przypadku, nie było co narzekać. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że właśnie tak powinienem postąpić. Jakby nie powiedzieć, ona była kobietą, a kobiety lubią takie rzeczy. Ryzyko pewne istniało, ale trzeba było szybko się decydować.
-Co robisz w niedzielę? - spytałem, chcąc wybadać jej plany na najbliższy okres czasu.
Wyczuwając, że mogę jej coś zaproponować, odezwała się niepewnie.  
-Miałam zamiar jechać do domu, ale… no wiesz… to bardzo daleko, pogoda nieciekawa, no i za bardzo mi się nie chce. 
Wyszczerzyłem zęby w serdecznym uśmiechu. Oznaczało to, że już była moja. 
-No właśnie, - zacząłem, - pomyślałem sobie…  w niedzielę grają w kinie w dobry film. Jakiś melodramat, wiesz, coś o miłości, trochę tańca, trochę przygody…  
Patrzyła na mnie z uśmiechem na twarzy. 
-Zapraszam cię do kina, - powiedziałem z dumą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...