sobota, 25 lipca 2020

Projekt: "Przyszłość".


142. Rydwan zaprzężony w dwa konie.

Trzymałem ją za ramiona, a zdawało mi się, że prowadzę rydwan zaprzężony w dwa konie, że gnam na żelaznych kołach bo bardzo wyboistym terenie, a mój fiut to resor, na którym opiera się cały pojazd. 


W końcu, niejako chcąc przybrać pozycję siedzącą, czy też kucnąć, zmusiła mnie do tego, bym ugiął nogi w kolanach i zaczął poruszać się w niej od dołu do góry. To było przejmujące, odlotowe uczucie. 
Nie wiem ile to trwało. Nie potrafię tego ocenić. Tak, czy inaczej, nie wytrzymała i pochyliła się całkiem do przodu. Najpierw do połowy, a później do końca. Jeszcze bardziej rozstawiła ramiona. Chciała podeprzeć się na obydwu krawędziach wanny. Trzymałem ją już w okolicach talii i mocno ciągnąłem na swoje przyrodzenie. Jednocześnie tułowiem z całych sił, przyciskałem do dołu. Chciałem zmusić ją, by zgięła się jak scyzoryk, a tym samym, wcisnęła pośladkami w moje podbrzusze. 
Sklejeni ze sobą, kopulowaliśmy jak dwa małe zwierzątka na dzikiej polanie. Poruszanie biodrami w tym stanie było niesłychanie trudne. Kołysałem się bardzo wolno, ale i tak bodźców, które odbierałem swoimi zmysłami, było aż nadto. Doświadczyłam głębokiej, przyprawiającej o mocne zawroty głowy, penetracji ciasnej, pulsującej wskutek kolejno następujących, orgazmów, cipeczki. 
Po krótkim czasie wybrała jedną, konkretną stronę, na którą się pochyliła. Przyciskając jej ciało swoimi ramionami, starałem się wejść w nią jeszcze głębiej, jeszcze bardziej dobitnie. Bzykaliśmy jak para piesków pod krzakiem. Nic innego nas nie interesowało. Byliśmy jak dwa psiaki połączone ze sobą organami płciowymi i nie mogące się rozdzielić. To było okropne, a jednocześnie takie podniecające. 
Rżnęliśmy się jak zwierzęta na ulicy. Ściskała mojego kutasa tak mocno, że ledwo żyłem. W życiu nie widziałem tak wąskiej i ciasnej szparki, ale było niesamowicie cudownie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się z niej teraz wysunąć chociażby na milimetr. 
Dwoma rękami trzymała się brzegów tej nieszczęsnej wanny. Chodziło tylko o jedno: aby jeszcze przez jakiś czas utrzymać pozycję. Pochyliwszy się nad nią, wykonywałem bardzo krótkie, szarpane uderzenia. Te kopniaki błyskawicznie zbliżały mnie do potężnego wytrysku. 
Nie minęło dwie trzy minuty, a ja ściskałem ją już tylko za ramiona w okolicy obojczyków i wykonywałem nieco w głębsze, dłuższe ruchy. Mój, rozgrzany do czerwoności, kutas, potrzebował tylko jednego. Bałem się zwolnić jeszcze bardziej, bo miałem przekonanie, że nie zdołam dojść do końca.
Dopiero za czwartym, czy piątym pchnięciem pozwoliłem sobie na wysunięcie się z jej cipki do połowy długości mojego fiuta. Cały czas obserwowałem jej plecy, pośladki i miejsce, w którym łączyły się nasze, spragnione miłości, ciała. Były mokre, parujące od potu i wody w tej staroświeckiej wannie. Moja cudowna kochanka, z szeroko rozpostartymi ramionami, starała się utrzymać równowagę. 
Wychodziłem i wchodziłem, wychodziłem i wchodziłem…  Uderzenia były gwałtowne, z głośnym przyklaskiem naszych bioder i pośladków. Do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu, klap, klap, klap, klap… - rozbrzmiewały odgłosy. 
-Och, ach, ech… - wzdychała co chwilę. 
Trzymałem ją za ramiona, a zdawało mi się, że prowadzę rydwan zaprzężony w dwa konie, że gnam na żelaznych kołach bo bardzo wyboistym terenie, a mój fiut to resor, na którym opiera się cały pojazd. Było cudownie. Tak cudownie, że trudno to sobie wyobrazić. Doświadczałem niebotycznejej, niesamowitej rozkoszy. 
I raz, i dwa, i raz, i dwa, i raz, i dwa, do przodu, do tyłu, do przodu, do przodu, do tyłu, szybciej, szybciej, coraz szybciej, cudownie, ooo, jak cudownie! 
-Aaaaahhh, uuuuuaaaaahhhh, uuuuaaaahh, uuuuuhhh, ach, ach. ach… - wzdychała coraz głośniej, coraz bardziej namiętnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...