piątek, 31 lipca 2020

Projekt: "Przyszłość".


148. Nadziewała się na mój rożen.

Po kilku minutach wyprostowała się, opierając swój ciężar o moją klatkę piersiową. Tak, jak wcześniej, przyciskałem ją mocno do siebie, a ona, wypinając w moją stronę swoje pośladki, nadziewała się na mój rożen ze wszystkich sił. 


Podniecała mnie coraz bardziej. Była taka moja. Jej ciało było takie delikatne, skóra mokra, pachnąca, miękka. Wszystko to aż prosiło, by wziąć i cieszyć się, by zatracić się bez pamięci, nie zważać na nic, by brnąć w to aż do samego końca. 
Uh, to wszystko, co się działo, stopniowo odbierało mi poczucie rzeczywistości. Krok, po kroku zatracałem się w tym galimatiasie zdarzeń. Widziałem tylko jej pośladki, widziałem tylko swojego, niesamowicie spragnionego, pulsującego z rozkoszy, kutasa. Jej słodka cipeczka tak ciasno, tak gorąco, tak bardzo sprężyście obejmowała mnie ze wszystkich stron, że traciłem zmysły. Nie chciałem nic więcej, nie chciałem nic ponad to, co było, ponad to, co się działo. Chciałem tylko czuć to cudowne obejmowanie, ten, niesamowicie przyjemnie słodki uścisk na swoim, żylastym, sękatym zaganiaczu. 
Jej cipeczka kurczyła się, drżała, szarpała w coraz bardziej intensywnych w konwulsjach rozkoszy. Trudno było mi utrzymać poczucie równowagi, poczucie świadomości. Trudno było mi ustać w jednym miejscu. Trudno było mi powstrzymać się przed tym, aby nie zacząć grzmocić swoimi biodrami, jak samiec modliszki pozbawiony głowy. 
Wchodziłem i wychodziłem, wchodziłem i wychodziłem… gładko, a jednocześnie tak ciasno, sprężyście, ślisko, gorąco i mocno. Głowica mojego fiuta ocierała się o, zaciskające się obręcze mięśni jej słodkiej jaskini miłości. Wchodziłem i wychodziłem, wchodziłem i wychodziłem… głęboko, do samego końca i prawie całkowicie na zewnątrz. I raz, i dwa, i raz, i dwa, do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu… 
Skóra na moich jądrach zbiegła się jak zbyt ciasny sweter w gorącym praniu. Widziałem, jak porusza się na tych wielkich napęczniałych od nasienia kulach, jak przemieszcza się raz w jedną, raz w drugą stronę. Widziałem, jak jej dłonie wędrują w kierunku pośladków, jak chwytają je z dwóch stron i, mocnym uściskiem, ciągną w dwie strony. Widziałem, jak rozwierają podwoje w taki sposób, bym mógł jeszcze głębiej i jeszcze dokładniej spenetrować jej wnętrze. 
Ugięła nogi w kolanach, poruszając się w rytm moich pchnięć. Byłem w siódmym niebie. Chciałem zakończyć to, właśnie, w ten sposób. Mimo to nie miałem pewności, czy teraz i, czy w ogóle, do tego dojdzie. To trwało zbyt długo. Szaleństwo. To zbyt mocno zawładnęło moim ciałem i umysłem. Miałem wrażenie, że zaprzedałem duszę diabłu. Grzmocąc się z nią w tej wannie jak dziki, nieokrzesany zwierz, nie panowałem nad sobą. 
Nie wytrzymałem. Zresztą, nie wiem, czy była to moja, czy też jej zasługa. W każdym bądź razie już po kilku minutach wyprostowała się, opierając swój ciężar o moją klatkę piersiową. Tak, jak wcześniej, przyciskałem ją mocno do siebie, a ona, wypinając w moją stronę swoje pośladki, nadziewała się na mój rożen ze wszystkich sił. Co prawda, jedną ręką podpierała się o ścianę, ale był to raczej gest symboliczny, bo cały jej ciężar trzymałem już na sobie. 
Miałem wrażenie, że dotarłem do raju, że już tylko sekundy, a właściwie ułamki sekund, dzielą mnie od wytrysku. Jednak, z drugiej strony, zdawałem sobie sprawę, że może być to tylko złudzenie, że mój organizm znów płata mi figle, że całe to cudowne, gorące uczucie, znów, gdzieś się rozpłynie, a ja, jeszcze raz, będę błagał o finał, o dobrnięcie do mety. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...