piątek, 23 października 2020

Projekt: "Przyszłość".

232. Mój spragniony kutas.

Mój spragniony kutas siedział już w jej cipeczce, doświadczając coraz większej rozkoszy, coraz bardziej błogiego stanu, czegoś, czego nie dało się już zahamować, czegoś, czego nie dało się odwrócić i powstrzymać. 


-Och, jak dobrze to robisz. Jak jest mi cudownie. Odpływam, znikam. Chcę jeszcze, jeszcze, o tak, tak, tak… Cudownie mi jest. Bierz mnie, och, bierz mnie! Kochaj mnie, weź nie do końca! Weź mnie całą. Rób ze mną wszystko! Och, och, tak bardzo tego chcę! Tak mi dobrze! - słyszałem jej namiętne westchnienia. 
Czułem, jak wnikam w nią, jak wchodzę w nią bardzo głęboko, do samego końca, do samego dna. Nasze szaleństwo zdawało się nie mieć końca, przenikało nas na wskroś, zajmowało każdą naszą myśl, każdy oddech, każde westchnienie. Byłem z nią, byłem w niej, było mi tak dobrze. Nie pragnąłem nic więcej, jak tylko robić to wciąż, bez przerwy, cały czas, i jeszcze, i jeszcze. 
-Och, jak cudownie! Jak mi dobrze! Boże, jak mi jest dobrze! - jęczałem półprzytomnie. 
Coraz bardziej odpływałem, coraz mniej było mnie w tym miejscu. Nie wiem, gdzie się znajdowałem. Szybowałem gdzieś wysoko, gdzieś daleko, jak anioł, jak ptak. 
-Och, jeszcze, jeszcze… tak, moja kochana, tak, tak! Bierz mnie! Tak mocno bierz mnie! Kochaj się ze mną! Tak tego chcę! 
Po chwili znów wszystko się zmieniło. Tak, zmieniło się. To ona była na dole, między moimi nogami, a ja leżałem na tym fotelu. Połową ciała połowa wisiałem nad podłogą. Ona siedziała między moimi udami, trzymała mojego chuja w swojej rącze i ssała jego końcówkę. Ssała go mocno, intensywnie, tak, że kręciło mi się w głowie. 
-Och, och jak mi dobrze! Jeeezu, jeszcze, jeszcze! Bierz mnie! Oooo taaak! Taaak mi dobrze! - jęczałem. 
Ciągnęła mojego fiuta mocno i zachłannie, nie zważając na nic, nie zważając na moje jęki i westchnienia, ale tak było dobrze. Właśnie tak było cudownie. Tak bardzo tego chciałem, tak bardzo tego pragnąłem. Pragnąłem więcej i więcej. 
-Oooooch jeszcze, jeszcze, och tak, taaak! - wyrzucałem z siebie. 
Wkraczałem do raju i do piekła bram na raz. Wszystko działo się tak szybko, tak gwałtownie, że nie ogarniałem tego, nie śledziłem, nie wiedziałem, co się dzieje, kiedy i w jaki sposób to robimy. Liczyło się tylko doświadczenie, doświadczenie rozkoszy, przeżywanie każdej sekundy, przeżywanie jej jak wieczności. Seks, seks, rozkosz i doznania. Tylko to było w tej chwili. Byliśmy jak para gladiatorów, walczących ze sobą. Nasze zapasy były wszystkim, czym byliśmy. Nie umieliśmy określić się inaczej. Byliśmy nimi, byliśmy naszym seksem. 
W następnej chwili to ona leżała na tym fotelu. Tak, teraz to ona leżała. Leżała tak jak ja jeszcze przed minutą. Leżała z szeroko rozłożonymi udami, a ja zajmowałem pozycję między nimi, dokładnie pośrodku. Mój spragniony kutas siedział już w jej cipeczce, doświadczając coraz większej rozkoszy, coraz bardziej błogiego stanu, czegoś, czego nie dało się już zahamować, czegoś, czego nie dało się odwrócić i powstrzymać. 
Zarzuciłem jej stopę na swoje ramię. Trzymałem za udo i posuwałem w ten sposób głęboko, ale spokojnie, czując każdy ruch, każde pchnięcie. Do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu… 
-O tak, tak, jeszcze, jeszcze! Och bierz mnie! Tak mi cudownie. Tak dobrze to robisz, - wzdychała coraz głośniej. 
Patrzyliśmy sobie w oczy i drżeliśmy z rozkoszy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...