niedziela, 24 stycznia 2021

Projekt: "Przyszłość".

 325. Strzeliłem potężną petardą w jej pizdę. 


Doskonale wiedziałem, że to jest już ta chwila. Spiąłem się w sobie tak mocno jak tylko się dało i czując wzrastające ciśnienie w moich jądrach strzeliłem potężną petardą w jej pizdę. 


Jeszcze solidniej zatopiłem dłonie w jej udach i jeszcze mocniej zacząłem napierać. Czułem jak jej norka, rezygnując z dalszego oporu stopniowo rozchyla się na boki wpuszczając mnie coraz dalej. 

Kobieta drżała na całym ciele niczym listek osikowy. 

-O tak, taaaak… - dyszała ciężko. 

Kiedy wbiłem się w nią nieco dalej swoim harpunem i miałem pewność, że już się nie wysunę, zatrzymałem się, pozwalając sobie na krótką chwilę oddechu. To było szaleństwo, atakować tak wielkim penisem jej ciasną cipeczkę. Wiedziałem jednak, że nie mogę się wycofać i że misi się to stać właśnie teraz. 

Dalej poszło już dużo łatwiej, oczywiście patrząc z mojej perspektywy. Aż strach pomyśleć, co ona mogła w tym momencie czuć. Zresztą nie zastanawiałem się nad tym aż tak dokładnie. Kolejne gwałtowne pchnięcie sprawiło, że dobiłem do samego końca, a ona zesztywniała sparaliżowana bólem wymieszanym z rozkoszą. Oczywiście mój kutas, nad czym niezmiernie ubolewałem, zanurzył się w jej cipce jedynie do połowy. No tak, ale czego ja mogłem oczekiwać. Żeby spełnić moje żądania, musieliby podstawić tutaj krowę. Mimo to i tak było nieziemsko dobrze. 

Wysunąłem się najdalej jak tylko się dało i natychmiast wszedłem ponownie. Jej ciałem szarpnął tak silny skurcz, że niemal uniósł ją nad podłogę. Mój fiut dosłownie rozrywał jej wnętrzności. Nie dawałem jej żadnych szans. To była próba, przez którą musiała przejść. 

-Aaaaahhhh!!! - westchnęła głęboko.

Znów się cofnąłem i jeszcze raz wszedłem. Jej pizda opływała już gęstymi lepkimi niczym smar sokami. Mój fiut był niczym tłok poruszający się w ciasnym cylindrze. Nie było możliwości, aby w tej chwili mogła zrobić cokolwiek innego niż tylko to aby przyjmować mnie całą sobą. 

Jeszcze raz do tyłu i jeszcze raz do przodu. Przejmujące uczucie błogostanu przesiąkało przez moją skórę w każdym miejscu. 

-Och jak mi dobrze! - wydobyło się z mojego gardła.

Do tyłu i do przodu. Teraz szybciej i bardziej zdecydowanie. Powoli traciłem zmysły. Nie umiałem nad sobą panować. Chciałem jeszcze i jeszcze. Było mi tak dobrze, że nie umiałem tego wyrazić. Do tyłu, do przodu. W głowie mi wirowało, w uszach słyszałem szum, a ona dyszała coraz ciężej. 

I raz, i dwa, i raz i dwa… podjąłem miarową mechaniczną pracę moimi biodrami. Było cudownie, bosko. 

-Och ruchaj mnie, ruchaj mnie Robert, - odzywała się coraz bardziej dobitnie. 

Pracowałem coraz szybciej, byłem coraz bardziej energiczny i zdecydowany. Czułem, że odpływam i nic nie mogę na to poradzić. Nie chciałem nic zmieniać. Chciałem się w nią spuścić. 

Intensywny kłus przeszedł w szaleńczy galop. Nic nie było w stanie mnie już zatrzymać. Liczyło się tylko to, bym dokończył dzieła w jej ciasnym wnętrzu. Słyszałem tylko głośne klaskanie moich bioder o jej pośladki. Było jak werbel prowadzący skazańca na śmierć. Od tego momentu dzieliły mnie już tylko sekundy.

Łup, łup, łup, łup… - uderzałem coraz mocniej.

-Ech, ech, ech… - wydobywało się z jej gardła. 

Nieprzymocowane niczym biurko jeździło po podłodze skrzypiąc i drapiąc niemiłosiernie. 

Doskonale wiedziałem, że to jest już ta chwila. Spiąłem się w sobie tak mocno jak tylko się dało i czując wzrastające ciśnienie w moich jądrach strzeliłem potężną petardą w jej pizdę. Od razu wiedziałem, że jest inaczej, inaczej niż zwykle. Było tego więcej, dużo więcej, a to był dopiero początek, pierwsza salwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...