sobota, 28 sierpnia 2021

Urodziny babci.

34. Zachowujecie się jak zwierzęta.


W tym momencie wróżka, która wciąż przy nich była, uniosła swoje barwne skrzydła do góry i podleciała bliżej.

-Zachowujecie się jak zwierzęta, którym pokazano lustro... - powiedziała.



Otrzepał śnieg z ubrania i z przejęciem wyrzucił z siebie: 

-Słuchajcie, tam nic nie ma!

-Jak to? - zapytał Kompletnie zaskoczony Irek.

-Coś jest nie tak. Żadnej dżungli, żadnego lasu, jest zimno jak cholera i wciąż sypie śnieg.

Złudzenie wydawało się być bardzo realistyczne. Tylko czy to było złudzenie? 

-To niemożliwe. Spójrz, za tym oknem jest lato, - nie dawał za wygraną chłopak.

-No widzę, ale ni cholery nie rozumiem. Przecież patrzyłem. Na dworze to okno jest zamknięte i znajduje się bardzo wysoko. Na pewno nie dałoby się przez nie bez drabiny wyjść. 

Irek podszedł do parapetu. Dalej chciał toczyć to potyczkę słowną. 

-Tak?! To w takim razie powiedz mi, na czym teraz stoję?!

Radek patrzył i zrobił minę jakby nie wierzył własnym oczom. 

-A cholera wie! Ja się na tym nie znam, ale mówię wam, nie podoba mi się to. 

-Aha... - żachnął się nastolatek, - no to dużo się dowiedziałem. 

Wuj obstawał przy swoim:

-Spokojnie, jestem stary i nie wszystko rozumiem, ale wiem, że stoimy przed czymś zupełnie nowym. Wiem tylko tyle, że tam jest zima!

-Co ty gadasz. Jaka zima? Zdjąłem przecież sweter!

Wujek Ignacy był coraz bardziej skołowany. Przegnał się i powiedział:

-Matko święta, to jakieś szatańskie sztuczki. Nic nie rozumiem.

-Tylko spójrz. No popatrz. Nie czujesz tego?

-Cholera, no czuję, ale tam na dole jest mróz, - wskazał na schody.

Młody mężczyzna nie dawał za wygraną. 

-Wszystko o.k. tylko powiedz mi, jak to możliwe?

-Nie wiem. Po prostu nie wiem. 

-No zajebiście. Tu jest lato, a tam zima. Świat stanął na głowie. 

Po chwili Irek uśmiechnął się  i dodał: 

-Chuj z tym, wystarczy mi, że tu jest lato. Nie będę się nad tym zastanawiał, bo bania mi pęknie.

Po jakimś czasie do rozmowy wtrącił się zdenerwowany Sławek: 

-Kurwa, rozum ci odebrało?! Przecież mamy luty! Ja pierdolę, coś tu jest nie tak.

Irek wskazał dłonią na zielone krzewy na zewnątrz.

-Mówisz luty. W takim razie, co to jest?!

W tym samym czasie Ignacy zbliżył się do parapetu.

-No jest las, niby las. Ale to nie może być realna rzeczywistość.

Ireneusz zaczął się ironicznie śmiać. 

-W takim razie wyjaśnijcie mi, która rzeczywistość jest realna? Ta czy tamta? 

-Oczywiście ta na dworze, -  odezwał się dziadek.

W tym momencie wróżka, która wciąż przy nich była, uniosła swoje barwne skrzydła do góry i podleciała bliżej.

-Zachowujecie się jak zwierzęta, którym pokazano lustro... - powiedziała.

Każdemu z nich spojrzała w oczy, a później spuściła wzrok. Dopiero z bliska widać było, jak bardzo jest piękna. Jej podobne do motylich skrzydła, połyskiwały fioletem, czerwienią i błękitem. Poruszała nimi niespiesznie, bez problemu unosząc się w powietrzu.

Patrzyli na nią ze zdziwieniem, nie zwracając uwagi na jej rozmiary, ani na to, że była kompletnie naga. Zachowywali się tak, jakby rzuciła na nich jakiś czar. Byli tak zabsorbowani tym niezwykłym wydarzeniem, że wszystko zaczęli traktować, z coraz mniejszym zdziwieniem.

Mała istota zatrzymała się przed twarzą Ignacego.

-Czeeeeść kolego, - powiedziała zalotnie.

-A co to??? - wydukał nie mając pojęcia, z czym ma do czynienia. 

Błagalnym wzrokiem spojrzał na pozostałych. Spodziewał się jakiegoś wyjaśnienia. Jej kształtne piersi znalazły się tuż przed jego nosem. Wodził rozbieganymi oczami po jej ciele, raz po raz zatrzymując się na kępce ciemnych włosów między jej nogami.

Spostrzegła to, lecz zdawała zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...