piątek, 25 marca 2022

Teresa.

35. Tyle wspomnień.


To nie było takie proste. Tyle wspomnień, które tak szybko i mocno na mnie naparły. Jak znów podjąć tę znajomość? Jak się do niej odnosić? Czy zaczynać budować wszystko od nowa? A może traktować ją jak dawniej? Nie ogarniałem tego. Przynajmniej w tamtej chwili.


No i oczywiście cycki. Jak mogłem o nich zapomnieć? Och te cycki! Aż dech mi zaparło. Wszystkie obrazy z przeszłości natychmiast powróciły ze zdwojoną intensywnością. Jej piersi nie miały nic wspólnego z tymi małymi krostami, które nosiła pod sukienką, będąc trzynastolatką. Wtedy to była tylko skromna zapowiedź tego co widziałem teraz. 

Tak, na pewno. Wyrosły, a jakże. Były duże, a nawet bardzo duże. Jędrne i przyprawiające o zawrót głowy swoimi wypukłościami. “No tak, - pomyślałem, - “moja Teresa. Tak siksa, z której żeśmy się śmieli. Jaka siksa?! Boże toż to super laska!” Moja wyobraźnia szalała. Kiedy na mnie nie patrzyła, ukradkiem się na nią gapiłem. Wydawało mi się, że wkładam tam swojego kutasa. Chciałem jej, niesamowicie jej chciałem, ale nie umiałem tego wyrazić. Nawet słowami. 

Była jak magnes. Może to przez tę luźną bluzkę z dużym dekoltem. Zawsze lubiła się ubierać w zwiewne rzeczy. Nie wiem, może przez to jej cycuszki wydawały się takie atrakcyjne. W tamtej chwili jeszcze tego nie potrafiłem sobie tego wyjaśnić.  

To było miasto powiatowe nieopodal mojego miejsca zamieszkania. Załatwiałem jakieś sprawy w starostwie. Czas się zatrzymał. Wszystko wydawało się takie czarodziejskie i magiczne. Staliśmy tak naprzeciw siebie na środku chodnika i lustrowaliśmy się wzrokiem. Uważnie, każde z osobna. Nie dowierzaliśmy, że widzimy to co widzimy. W końcu ona uśmiechnęła się i odezwała pierwsza: 

-Marek? Niemożliwe! Tyle lat. Co ty tu robisz? 

Patrzyłem na nią i nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jak to się mówi, zatkało mnie. Pierwsza przerwała tę ciszę. Ciszę, która mogła trwać wiecznie, a i tak nic by się nie stało. 

-Och przepraszam, ale jestem nachalna. Nie powinnam. Jeszcze raz przepraszam. No tak, może masz już żonę i gromadkę dzieci, - zagadała, a mi zrobiło się bardzo głupio. 

Nie miałem ani żony, ani dzieci. Za to ją samą widziałem już w białej sukni przed ołtarzem i u swojego boku. 

W milczeniu pokręciłem głową. 

-Nie. Nic z tych rzeczy. Wciąż jestem sam, - odezwałem się  niepewnie. Nie wiedziałem, czy tak to powinno zabrzmieć. 

Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się ciepło.

-No co ty, nie gadaj, - szturchnęła mnie łokciem, jakbyśmy wciąż byli dobrymi kumplami, - Taki przystojny facet. To niemożliwe, żeby się z nikim nie związał. 

Jeszcze bardziej zrobiło mi się głupio. Czułem, że się rumienię. Nie chciałem, aby to widziała. 

-Daj spokój, - powiedziałem przyciszonym głosem. 

To nie było takie proste. Tyle wspomnień, które tak szybko i mocno na mnie naparły. Jak znów podjąć tę znajomość? Jak się do niej odnosić? Czy zaczynać budować wszystko od nowa? A może traktować ją jak dawniej? Nie ogarniałem tego. Przynajmniej w tamtej chwili.

Znów się uśmiechnęła.

-Dobra, zluzowuję. Co robisz? Czym się zajmujesz? Jak ci się ułożyło w życiu? 

Machnąłem ręką. Nie chciałem mówić o sobie. Chciałem słuchać co się z nią działo przez ten czas. 

-Jakoś leci, - powiedziałem, - zajmuję się ogrodnictwem. 

Nie potraktowała mnie z góry ani nie zbyła. Widać było, że jest naprawdę ciekawa. 

-O, a konkretnie?

-Prowadzę własną firmę, - tu znowu poczułem się bardzo głupio. To była jednoosobowa działalność gospodarcza. Sprzątałem ludziom posesje. - Nic wielkiego, ale jest moja. 

-Czy to jakieś usługi? - spytała z zainteresowaniem.

-No tak, - powiedziałem niepewnie, - kompleksowa pielęgnacja ogrodów. Przynajmniej w teorii. 

Nie dopytywała więcej. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...