środa, 23 marca 2022

Teresa.

33. Na przegranej pozycji. 


Teraz już wiedziałem, że napastnicy są na przegranej pozycji. Nim zdążyli się zorientować, w czym rzecz wszyscy byli oblani sikami ze sraczką z blaszanego wiadra. Klęli i pluli ze złością, po czym w takim samym nastroju oddalili się w kierunku głównej drogi.


Kazałem je poustawiać rzędem przed nami. W tym samym czasie słyszałem, że słaba rama okienna zaczyna pękać pod naporem metalowego narzędzia. Rodzeństwo ze zdziwieniem przyglądało się, jak nalewam z wiadra mocz do tych słoików, a kiedy się dowiedzieli, że mają użyć ich jako bomb, o mało nie wybuchli głośnym śmiechem. 

-Poważnie? Mówisz poważnie? - wciąż nie dowierzał Paweł. 

Spojrzałem na niego i zmarszczyłem brwi. 

-Wyglądam na kogoś, komu do śmiechu? Bierz to i rzucaj. Tylko celnie. 

Spojrzał na zawartość litrowego słoika i o mało nie zwymiotował. 

-Łeee… ale tu są gówna. Kto nasrał do wiadra? 

-Cicho bądź. Nie ważne kto. Później będziesz szukał winowajcy, - powiedziałem, - To nawet i lepiej. Szybciej dadzą nam spokój. 

Ze słoików śmierdziało tak, że żołądek sam podchodził do gardła.  

-Już nie mogę. Rzygać mi się chce, - westchnęła siostra. 

-Dobra, rzygać będziesz później. Teraz rzucaj w tego kolesia z łomem. Stoi dokładnie pod tobą. Widzisz?

-Widzę. Ale jak?

-Otwórz to okienko. 

Siostra otworzyła mały lufcik, który znajdował się nad jej głową i wyrzuciła przez nie pierwszy słoik. Celnie. Usłyszeliśmy głuche uderzenie, a przez szparę zobaczyłem, jak spadł facetowi prosto na kark. Spora ilość nieczystości wylała mu się za kołnierz. Był kompletnie zaskoczony, ale jeszcze nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę się stało. 

-Kurwa, co to?! - krzyknął, a kiedy zajarzył, w czym rzecz krzyknął, - Uwaga! Bachory gównem w nas rzucają! 

Nie próżnowaliśmy. Nie było czasu. Musieliśmy działać z zaskoczenia. W tym samym czasie drugi z nich oberwał pojemnikiem z nieczystościami. 

-O kurwa! - krzyknął z bólu. 

Chyba dostał w głowę. 

-Pierdolone srajduchy! Jak im pokażę! Kurwa, jeszcze mnie zapamiętają! 

Zaraz później usłyszałem uderzenie w okno. Szyba z głośnym brzękiem rozsypała się na drobne kawałeczki. Facet, choć bardzo się starał, nie był w stanie wejść do środka. Rama, jak to w starych drewnianych budynkach, podzielona była na niewielkie okienka. Były jak krata, przez którą człowiek nie był w stanie się przez nie przecisnąć. Gościu zorientował się, że musi otworzyć całe okno, ale był tak zdenerwowany, że nie mógł znaleźć haczyka. Trochę się z tym szamotał. W tym samym czasie na jego głowę spadł kolejny słoik. Tym razem wypełniony po brzegi gęstą lepką substancją. Jęknął z bólu i usiadł na trawie. 

-Kurwa, kurwa, kurwa! - klął, ocierając twarz z kału, - Co za pierdolone bestie! 

-O ja pierdolę, Henryk, ale ty sierdzisz? Zesrałeś się czy co? - odezwał się jego kolega. Ten, który jeszcze niczym nie oberwał.

Pokrzywdzonemu mężczyźnie wcale nie było do śmiechu. 

-Kurwa jak ci przypierdolę! Nie widzisz chuju, że jebnęli we mnie słoikiem z odchodami?! 

Kiedy oni się kłócili, na górze ofensywa rozgorzała na dobre. To nie była zabawa. To była już wojna. 

-No dawajcie, dawajcie szybko te słoiki! Więcej słoików! - ponaglałem ich w jakimś amoku. 

Teraz już wiedziałem, że napastnicy są na przegranej pozycji. Nim zdążyli się zorientować, w czym rzecz wszyscy byli oblani sikami ze sraczką z blaszanego wiadra. Klęli i pluli ze złością, po czym w takim samym nastroju oddalili się w kierunku głównej drogi. Jeszcze tylko z daleka usłyszeliśmy pogróżki w naszym kierunku:

-Zobaczycie, wrócimy tu z milicją! To moja córka i ma mnie słuchać! Ona jest nieletnia! Na noc ma być w domu! Zrozumiano?!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...