sobota, 26 marca 2022

Teresa.

36. Jestem organiściną.


-Jestem organiściną, - powiedziała po chwili namysłu. 

Przez moment zastawiałem się co to znaczy. Pojęcie znajome tylko gdzie ja je słyszałem? Nagle dotarło do mnie.  

-Co??? No nie. Nie mów. 

Myślałem, że się przesłyszałem. 


-Fajnie, - uśmiechnęła się jeszcze serdeczniej, - powiodło ci się. Moje gratulacje. 

Wciąż nie mogłem uwierzyć, że ją widzę. To było jak cud.

-A u ciebie? Jak tobie się powodzi, Teresko? - mój głos wydawał się miękki, bardzo miękki. 

Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Niemal rozbierałem ją wzrokiem. 

-E tam, nic ciekawego, - skwitowała. 

To był dzień niesamowitych zdarzeń. Nie wiem jak to się stało, ale dość szybko sobie poradziłem z własną niepewnością. Pierwsze paraliżujące wrażenie zaczynało mijać po kilku minutach. Jego miejsce zajęła naturalna swoboda. Trochę taka jak ta przed laty. 

-No nie gadaj. Nie wierzę, że nie masz jakiejś fajnej roboty, - wyrzuciłem szczerząc zęby.  

-No nie. Pracę mam. Chociaż co to za praca, - powiedziała tak, jakby chciała to ukryć. Czyli było nas dwoje. Niby coś osiągnęliśmy, ale to nie był szczyty naszych marzeń. 

Nie dałem się zbić z tropu. Nie teraz. 

-No co ty. Co robisz? Gadaj. 

-Jestem organiściną, - powiedziała po chwili namysłu. 

Przez moment zastawiałem się co to znaczy. Pojęcie znajome tylko gdzie ja je słyszałem? Nagle dotarło do mnie.  

-Co??? No nie. Nie mów. 

Myślałem, że się przesłyszałem. 

-Czym? - spytałem jeszcze dla pewności. 

-Organiściną, - powtórzyła. 

-Eee… to znaczy, że… 

-No tak. Gram na organach w kościele.

Szczęka mi opadła. 

-Żartujesz. 

Pokręciła głową. 

-No nie.

-To znaczy, grasz podczas mszy w kościele.

Skinęła. Znów mnie zatkało. Trudno było mi uwierzyć w to co usłyszałem. Teresa organistą. Właściwie jeszcze nie wiedziałem jak to wymawiać. Organista, organiścina. Wszystko było takie dziwne. I to właśnie ona. Trudno było mi sobie to wyobrazić. Szczególnie że przypominałem sobie to zdarzenie sprzed lat, kiedy byliśmy nad rzeką. 

Zwaliła mi konia a ja przez te wszystkie lata miałem ją gdzieś z tyłu głowy. Wydawała się być taka wyuzdana. Wyuzdana i jednocześnie niewinna. Jakoś trudno było mi połączyć te dwie rzeczy naraz. Wydawało mi się, że na takie posady przyjmują osoby wręcz nieskazitelne pod względem moralnym. Zresztą to było tak dawno temu. Co ja mogłem wiedzieć. Jak mogłem kogokolwiek osądzać? Może to tylko ja czułem się inny po tym zdarzeniu?   

-Więc jesteś w kościele raz w tygodniu, - rzuciłem w jej stronę.

-Nawet częściej, - poprawiła.  

Przez dłuższy czas szliśmy ulicą przed siebie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, gdzie idziemy. 

-Ale… jak to? Jak dostałaś właśnie taką pracę? Wydaje mi się, że trzeba skończyć studia.  

-No niekoniecznie, ale to ułatwia sprawę. Ja skończyłam, - odezwała się. 

Szeroko otworzyłem oczy. 

-Hm… - mruknąłem cicho.

Ta dziewczyna zadziwiała mnie coraz bardziej. Jak udało się jej dostać na studia i na dodatek je skończyć? Przecież wtedy wydawała się taka głupiutka i tak bardzo naiwna. Miała duże problemy z nauką. W momencie kiedy mnie udało się skończyć technikum ona zaliczyła uniwerek. Trudno było mi pojąć, że mogła tak daleko dojść. Budziła się we mnie fascynacja nie tylko jej ciałem. 

Kiedy tak patrzyłem na nią nic niewiedzącymi oczyma pierwsza przerwała ciszę:

-Wcześnie wyrwałam się z domu. Zaczęłam pracować i zarabiać na siebie. Te studia to było moje marzenie. Musiałam je zrealizować. Wiesz, czasami trzeba uparcie dążyć do tego czego się chce. 

Nie znałem jej od tej strony. Nie wiedziałem, że ma takie marzenia. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...