32. Wiadro z moczem.
Podałem mu wiadro z moczem, które służyło za nocnik. Spojrzał na mnie jak na barana.
-No co się gapisz. Bierz to.
-He, ale po co? Co chcesz z tym…
-Nie pytaj, tylko bierz, - nakazałem.
Miałem plan, który mógł się powieźć. Paweł patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.
Staraliśmy zachowywać się bardzo cicho, tak żeby ten człowiek w niczym się nie zorientował. Mieliśmy nadzieję, że pochodzi wokół domu, poprzeklina trochę i sobie pójdzie. W końcu każdemu by się znudziło. Wszyscy tego pragnęliśmy, choć nie wiedzieliśmy co robić dalej. Nikt z nas nie miał ochoty na konfrontację twarzą w twarz z tym człowiekiem. Szczególnie po tym co powiedziała Teresa i zważywszy na to, że był pod wpływem alkoholu. Nic takiego się jednak nie stało. To znaczy, nie poszedł sobie i nie zostawił nas w spokoju.
Łaził w kółko i próbował dostać się do środka, szarpiąc za klamkę czy próbując wyważyć okno. Na dodatek po jakimś czasie dołączyło do niego jeszcze jakichś dwóch typów. Byli tak samo pijani jak on. Z minuty na minutę sytuacja robiła się coraz bardziej poważna. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Nie było dobrego rozwiązania. Matki nie było w domu. Miała wrócić dopiero rano. Telefonów wtedy też nie było. Więc jakby rzeczywiście stało się coś poważnego, trudno było mówić o jakimś ratunku.
-Niech pan sobie pójdzie, bo wezwiemy milicję, - próbowaliśmy udawać odważniejszych i bardziej zorganizowanych niż byliśmy.
Nie wiem, dlaczego nie braliśmy pod uwagę wydania Terasy w jego ręce. To ona przecież była punktem zapalnym i od niej się wszystko zaczęło. Gdybyśmy powiedzieli, żeby sobie poszła, od razu mielibyśmy spokój, ale to nie wchodziło w grę. Naprawdę źle zaczęło się robić w momencie kiedy jeden z tych kolesi zaczął łomem wyważać okno. Nie wiem, skąd go wziął. Pewnie miał go ze sobą. Biegaliśmy z kuchni do pokoju i sieni i z powrotem. Byliśmy w panice. Gdyby dostał się do środka, pewnie mielibyśmy poważny problem.
-On ma łom. O Boże, może nam coś zrobić, - panikowała Teresa.
-Ciii… nie bój się. Nie wejdzie. Nie będzie miał odwagi, - próbowałem zapanować nad sytuacją.
Tymczasem ona wcale nie wydawała się uspokojona.
-Tylko tak mówisz. Skąd wiesz? A jak wejdzie to co? Zobacz, podważa ramę. Och Boże.
Rzeczywiście facet, mimo że był pijany, radził sobie dość dobrze. Nasza sytuacja stawała się coraz gorsza.
-Szybko, na górę, - zakomenderowałem przyciszonym głosem, - szybko. Paweł, raz, raz. Poczekaj…
Podałem mu wiadro z moczem, które służyło za nocnik. Spojrzał na mnie jak na barana.
-No co się gapisz. Bierz to.
-He, ale po co? Co chcesz z tym…
-Nie pytaj, tylko bierz, - nakazałem.
Miałem plan, który mógł się powieźć. Paweł patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc.
-Kurde, co ty kombinujesz?
-No bierz. Zobaczysz.
Wykonał polecenie. Po chwili we trzech byliśmy na strychu. Kiedy było trzeba, byliśmy jak drużyna: zgrani i bardzo sprawni. Musieliśmy tacy być jeżeli chcieliśmy przerwać w Domu Dziecka.
Nasz strych był mocny i solidny. Nie to, co u Teresy. Można było po nim nawet biegać. Znajdowały się tu, jak wszędzie, rupiecie i śmieci, ale było o wiele mniej kurzu. Częściej korzystaliśmy z tego miejsca.
Kiedy byliśmy na górze, kazałem braciom pozbierać puste słoiki. W drugim końcu poddasza stały w równych rzędach. Gotowe do użycia. Miały w nich powstać różnego rodzaju przetwory takie jak: kiszone ogórki, przeciery i kompoty. Przy tak skromnych pieniądzach, jakimi wtedy dysponowaliśmy każdy zapas żywności, który udało się zdobyć, był jak lekarstwo w najtrudniejszych czasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz