sobota, 23 lipca 2022

Mokre sny.

1. Nie tylko moje pożądanie.


Byłem podniecony, bardzo podniecony. Na dodatek moje podniecenie rosło coraz bardziej. Czułem się dziwnie. Było w niej coś, co wzbudzało we mnie nie tylko moje pożądanie. 


Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknej i delikatnej dziewczyny. Onieśmielała swoją urodą, powalała na ziemię, a jednocześnie przyciągała. Była, jak magnes. Kiedy raz na nią spojrzałeś, nie mogłeś przestać.

Była pierwsza, a ja już z wrażenia sikałem po nogach. Można powiedzieć, że od samego początku stałem się jej niewolnikiem, o ile tak to można w ogóle nazwać. Poinformowano mnie, że są ich to tysiące, dziesiątki tysięcy, a może nawet setki tysiące. Nikt tak naprawdę nie znał ich prawdziwej ilości. Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że nigdy nie zdołam ich wszystkich zadowolić. Nie było szans, żeby się ze wszystkimi przespać, kopulować ze wszystkimi, tak jak na początku miałem ochotę. Nawet gdybym to robił dwadzieścia cztery godziny na dobę przez resztę mojego życia. Żałowałem, że nigdy nie zdołam nawet ich wszystkich zobaczyć, choćby popatrzeć przez chwilę. Po prostu to było niemożliwe. Było ich za dużo. 

Ta, przy której się zatrzymałem, na pierwszy rzut oka miała najwyżej szesnaście lat. Nie wiedziałem, że u Azjatek pierwsze wrażenie jest bardzo mylące. One wszystkie wyglądają bardzo młodo. Myślisz, że to uczennica a dopiero później okazuje się, że to dorosła kobieta. Prawie wszystkie wyglądają jak nastolatki. Taki typ urody. Chociaż tutaj, gdzie się znajdowałem, mogło być możliwe, że zastanę je w takim wieku. Tu, gdzie się znajdowałem, wszystko było możliwe, wszystko mogło się stać, do wszystkiego mogło dojść. Byłem przecież w krainie seksu, w krainie rozkoszy.

Miejsce, w którym się znajdowałem, przypominało sklep z zabawkami. Każdy zakamarek tego świata wypełniony był cudownymi, nagimi, chociaż nie tylko, dziewczynami, gotowymi na każdy rodzaj moich pieszczot. One wszystkie w każdej chwili gotowe były zaspokoić każdą moją, nawet najskrytszą, nawet najbardziej wyuzdaną, zachciankę, pragnienie czy rządzę. Nie wiem czy było to piekło, czy też niebo, a może raczej raj, pierwotny raj. 

Była młoda, piękna i naga, a przede wszystkim cudowna. Stała tak przede mną i wpatrywała się we mnie tymi swoimi, czarnymi jak węgle, oczami. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, niczym krowie, źrenicami. Miała bardzo drobną, o trójkątnym kształcie twarz, malutki. Miała też kształtny nosek, różowe policzki i pełne, doskonale wyrzeźbione, usta, stworzone tylko do tego, by je całować. 

Coraz trudniej było mi się opanować. Boże jakąż ja miałem w tej chwili ochotę zbliżyć się do niej i przywrzeć swoimi wargami do tych jej delikatnych usteczek. Miała proste włosy, na przodzie podciętą grzywkę, na bokach długie do ramion. Nie były czarne, mogłem przypuszczać, że lekko farbowane, trochę wpadały w brąz, trochę w rudy.

Stała przede mną malutka, niska, drobna i patrzyła na mnie. Patrzyła prosto w moją twarz. Dokładnie wiedziała, co się za chwilę stanie. Na dodatek, swoim spojrzeniem jeszcze o to prosiła, domagała się tego ode mnie. Tak naprawdę wszystko, czego doświadczałem, było tylko i wyłącznie moją wyobraźnią, obrazem stworzonym przez mój mózg. 

Trzymała się za piersi, a jej niebieski kraciasty biustonosz najpierw uniósł się do góry, a później powoli zaczął opadać do dołu. Oczywiście, że nie był jej do niczego potrzebny. Był tylko dodatkiem, mającym na celu podkreślenie jej urody i podbicie jeszcze bardziej mojego podniecenia. 

Byłem podniecony, bardzo podniecony. Na dodatek moje podniecenie rosło coraz bardziej. Czułem się dziwnie. Było w niej coś, co wzbudzało we mnie nie tylko moje pożądanie. Było w niej coś, czego nie potrafiłem określić, coś, co przyciągało, hipnotyzowało i zniewalało. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...