niedziela, 31 lipca 2022

Pacjentka.

3. Nie jestem chora.


-Nie jestem chora.

-Jesteś. 

-Nie.

-Schizofrenia, to poważna choroba. 


Uklękła i odwróciła się tyłem, jej kciuki wylądowały za majteczkami. Odciągała gumkę na boki, powoli zsuwając je ze swojego tyłeczka. Skręciła tułów i patrzyła na mnie, znowu tak patrzyła. Wyglądała, jak madonna z dawnych obrazów. Pod jej oczami utworzyły się delikatne kółeczka. Boże, jaka ona była piękna. 

-Przecież nie dasz rady, nie wytrzymasz. 

Próbowałem wciągnąć ją w jakiś inny wątek.

-Powiedz, czy ty w każdym mężczyźnie widzisz obiekt seksualny?

Znowu wygrała.

-Nie, ty jesteś dla mnie obiektem. Ciebie chcę w tej chwili. 

Jak ona to robiła?

-Felicjo, och Felicjo, chcę ci jakoś pomóc. 

Napierała.

-Pomożesz, jak się ze mną prześpisz.

Chciałem się z nią kochać, przecież cały drżałem. Moje ciało rwało się do niej, ale mój rozum podpowiadał coś innego. Wiedziałem, że to doskonała graczka, że świetnie się kamufluje, wszystko po to, by nie wyjawić mi swoich lęków. Nie mogłem na to pozwolić.

Opadła do przodu, wprost na oparcie kanapy. Łokieć położyła na wezgłowiu a na otwartej dłoni głowę. Drugą ręką, powoli ściągała swoje różowe majtki. Zbliżałem się do niej. Krok po kroku, stopniowo zmniejszałem dystans. Nie odrywałem wzroku od jej ślicznej buzi, od jej głębokich, czarnych oczu. Patrzyła spokojnie, ufnie ciepło, jakby była pewna każdego swojego gestu, każdej swojej myśli, jakby była pewna tego, co za chwilę miałoby się stać. Na swojej twarzy poczułem jej słodki oddech. 

-Jeśli teraz mi powiesz, że mnie nie kochasz, że mnie nie chcesz, to ci i tak nie uwierzę. 

-Przestań, Boże przestań, nic nie mów. Proszę cię Felicjo, nic już nie mów. Jesteś taka śliczna. To jakiś koszmar, to jakaś pomyłka, - powtarzałem, jak we śnie.

Zachowywała się tak, że nie sposób było jej nie wierzyć.  

-Jestem, czekam każdą noc, na każdy dzień. Bez ciebie choruję, bez ciebie nie mogę żyć. 

-Proszę cię, dziecko, zamilcz, - mówiłem już tylko po to, by uspokoić swoje sumienie. 

Czubkiem palca dotknąłem jej ust. Nie drgnęła nawet, patrzyła ufnie i spokojnie, jak wcześniej. Miała oczy jak u foki: duże czarne i piękne. Wystarczyło tylko wsunąć dłonie pod jej krótką bluzeczkę, by bez trudu, dobrać się do jej dużych piersi. Wystarczyło tylko włożyć dłonie pod jej majtki. Na pewno by się nie broniła. Dygotałem, przypominając sobie, jak było wczoraj i przedwczoraj. To byłby piękny romans, ale kilka ulic dalej czkała żona z dwójką małych dzieci. Poza tym, gdyby dowiedzieli się w klinice… nie chciałem nawet o tym myśleć. 

-Felicjo ubierz się, usiądź, porozmawiajmy, jesteś poważnie chora, sama nie  dasz sobie rady. Potrzebujesz mojej pomocy, - prosiłem, mając nadzieję, że w jakiś sposób, zacznie mnie słuchać.

-Nie jestem chora.

-Jesteś. 

-Nie.

-Schizofrenia, to poważna choroba. 

-Wiem, ale to mnie nie dotyczy. 

Patrzyłem w jej oczy.

-Chcę ci pomóc. 

Uśmiechnęła się.

-No, to chodź do mnie, tutaj, na łóżko.

Wyprostowała się. Jedną rękę wciąż trzymała na oparciu kanapy, drugą wsunęła pod bluzeczkę dokładnie tak, jak ja bym to zrobił, dokładnie tak, jak zrobiłem to dzień, czy dwa dni wcześniej. Patrzyłem, jak chwyta za swoją pierś i ściska ją. Pochyliła samą głowę, jej czarne włosy opadły, zasłaniając część cudownej twarzy. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...