sobota, 30 lipca 2022

Pacjentka.

2. Zrobimy to i będzie po wszystkim.


-Boże, jaki ty jesteś oporny. Chodź, zrobimy to i będzie po wszystkim. Nikt nie będzie o tym wiedział. To tylko seks. To nic nie znaczy. 


Uchyliła usteczka w niewinnym uśmiechu. Gdyby nie te wielkie piersi pomyślałbym, że to jeszcze mała dziewczynka, ale to było takie mylące. Nie była małą dziewczynką. Ona miała osiemnaście lat, tylko tak wyglądała, tak wyglądała… Na dodatek była chora, bardzo chora, a ja byłem tym lekarzem, tym ostatnim, który miał jej pomóc. To było nieetyczne. 

-Chcesz mnie, przecież mnie chcesz, nie mogę tak wiecznie czekać. Przecież tu jestem, zobacz. Dlaczego nie chcesz mnie dziś wziąć w ramiona? Ja i tak będę cię miała, przecież wiesz, że tym żyję. 

Chciałem uderzyć tak samo precyzyjnie jak ona.

-Wiem i jestem tu, by ci pomóc, by cię z tego wyciągnąć, rozumiesz Felicjo? Czy ty mnie rozumiesz mała??? 

Nie wiem czemu mówiłem do niej “mała”. Była przecież dorosła. 

-Nie wiem, kto tu jest bardziej chory, ja czy ty?

Jesteś taki zablokowany.  Nie mogłem pozwolić, by całkowicie przejęła nade mną kontrolę. 

-Nie. Jestem twoim lekarzem. To, co było, nie powinno się stać, rozumiesz?!

Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest wyrachowana.

-Rozumiem tylko tyle, że nie chcesz się kochać z młodą, nagrzaną laską. 

Mocowaliśmy się.  

-Nie jesteś laską, tylko moją pacjentką.  Sprawnie przechodziła od defensywy do ataku.

-Nie żartuj, kiedy patrzysz na moje cycki, to cały drżysz.

Miała rację, tak bardzo miała rację, ale nie mogłem, przecież nie mogłem. Nic nie działo się tak, jak powinno.  -Chcę cię wyleczyć. Uśmiechnęła się ironicznie.

-Z czego? Z seksu?!

Patrzyła, nie odrywała ode mnie oczu. Przenikała mnie swoim wzrokiem.  Nagle pochyliła się do przodu, jakby szykowała się do skoku, jakby za chwilę miała się na mnie rzucić. Wrażenie było tak realistyczne, że odruchowo odsunąłem się do tyłu. 

-Boisz się mnie? Ha, boisz się! Ty się mnie boisz. 

Wiedziała, że już mnie ma, ale bawiła się dalej. Ja tylko udawałem, że walczę. Nie chciałem tego, to starcie nie powinno było się wydarzyć. 

-Nie boję się. 

Patrzyła na mnie, niczym kobra. Boże, jak ja chciałem ją pocałować. Zbliżyć się do niej i ją pocałować, po prostu, pocałować tak, by moje usta dotknęły jej ust, tak, by poczuć jej ciepło, tak, jak wczoraj i przedwczoraj.

Wiedziałem, jednak, że to był wypadek, przy pracy, który nie powinien się więcej powtórzyć. 

-Powiedz, dlaczego jeszcze się opierasz?

Zacisnąłem zęby. Wypowiadałem słowa, w które sam już nie wierzyłem.

-Felicjo, mylisz mnie z kimś innym, nie będę się z tobą kochał. Ani dziś, ani nigdy. 

Nie poddawała się. 

-Nie pozwolę na to. 

-Jak?

Patrzyła tak, że drętwiałem. Musiałem użyć wszystkich sił, by się na nią nie rzucić. Nie musiała nic mówić, a i tak wiedziałem, co chodziło po tej, chorej głowie. Jej oczy nie były sprośne, nie były zdrożne, były, po prostu, niewinnie powalające, obezwładniające, paraliżujące swoim pięknem. 

-Boże, jaki ty jesteś oporny. Chodź, zrobimy to i będzie po wszystkim. Nikt nie będzie o tym wiedział. To tylko seks. To nic nie znaczy. 

Zdawało mi się, że zyskałem niewielką przewagę.

-Mówiłaś, że potrzebujesz miłości. 

Wywijała się, jak piskorz.

-Przede wszystkim potrzebuję cię w moich ramionach.  

Włożyła dłonie pod swoją bluzeczkę i bawiła się piersiami.

-Felicjo, powiedziałem, że nie. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...