poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Misja.

4. Istota daje dziewczynie fory.


W tym czasie, kiedy można było odnieść wrażenie, że istota daje dziewczynie fory, śliskie macki solidnie oplatały się wokół jej ramion, by podnieść ją bez problemu.


Ubrany w skafander mężczyzna wciąż nie odezwał się ani słowem. Obserwował ją uważnie ze zwieszonymi bezwładnie ramionami. 

-Dobrze, że już jesteś, - dorzuciła. 

Była ufna, zbyt ufna. Za ten fakt przyszło jej zapłacić bardzo wysoką cenę. 

Z pleców drugiego pilota z cichym, nieprzyjemnym mlaskaniem  wysuwały się wężowate macki. Były różnej grubości. Jedne na miarę ludzkiej ręki, inne rozmiarami nieco przewyższające palec. Wszystkie w kolorze fioletowo niebieskim, delikatnie żebrowane, lśniące, wilgotne i lepkie. Wiły się i skręcały na wszystkie strony. Robiły się coraz dłuższe. Omijając jego ciało, szybko zbliżały się do zgrabnej, drobnej sylwetki. 

Stała ze spuszczoną głową, kompletnie nieświadoma niebezpieczeństwa.

Charcząc coś niezrozumiale, naprężył się niczym struna. Po chwili jego kostium gdzieś między udami pękł jak zużyta chusteczka. Z powstałej pionowej szczeliny wyłonił się długi fioletowy kutas. Zwieńczony był wielkim worem wypełnionym jajami. 

-Och! - westchnęła wystraszona. 

Pilot szarpał się w spazmatycznych skórczankach. Macki z jego pleców wysuwały się coraz bardziej, zataczając w powietrzu koła. Każda z nich zakończona była żołędzią, taką samą, jaka znajdowała się na jego przyrodzeniu. Wszystkie stopniowo zwracały się w jej stronę. Pręży się i pulsowały. 

-Co to?! - jęknęła wystraszona.

Ben jeszcze raz z głośnym sykiem wypuścił powietrze. 

W następnej sekundzie stało się coś, czego młoda nawigatorka w żaden sposób nie mogła przewidzieć. Dwie z cieńszych macek błyskawicznie wystrzeliły w jej stronę. Ich końce owinęły się wokół jej przedramion i powaliły ją na ziemię. 

Była kompletnie zaskoczona. Przez krótką chwilę leżała z szeroko rozłożonymi nogami, nie mając pojęcia, co się właściwie stało. Przez cienki materiał jej kostiumu odbijała się szparka jej soczystej cipeczki. 

Nim zdążyła cokolwiek pomyśleć, elastyczne macki ściągały ją już do pozycji pionowej. Działo się to tak szybko, że miała wrażenie, iż istota, która ją podnosi, jest niesłychanie silna. Czuła się jak kukła, jak maleńka zabawka męczona przez jakieś niesforne dziecko. 

W następnej sekundzie już siedziała. Zapierała się stopami o podłogę, lecz była zbyt słaba. Stwór bezlitośnie ciągnął ją dalej. Stopniowo zaczynała sobie uświadamiać, że ta noc będzie dla niej koszmarem. 

-Nieeeee!!! - krzyknęła w geście protestu. 

Starała się zaprzeć piętami o podłogę, lecz buty na wysokim obcasie nie bardzo na to pozwalały. Wiedziała, że jak już będzie pionowo, może spotkać się z owym wielkim fallusem, który majaczył już nie tak całkiem daleko. 

Jeszcze raz stęknęła w bezsilnej rozpaczy. Jej stopy szorowały o śliską, metalową podłogę. Stworzenie, które na pierwszy rzut oka było jej kolegą z pracy, ciągnęło ją bezlitośnie do góry. Czas zdawał się wlec w nieskończoność. Walczyła, odsuwając się od istoty centymetr po centymetrze, lecz ta, nie zważając na jej protesty, ciągnęła ją w przeciwną stronę. 

-Nie! - jęczała przerażona. 

Wiedziała, że gdy tylko przyciągnie ją do siebie, jego wielki kutas wniknie w jej ciasną szparkę. 

-Zostaw mnie, nieeee!!! -  wołała, mocno zabierając się piętami. 

Walczyła jak alpinista zsuwający się w pochyłej skały. Przez krótki moment zdawało się, że siły są wyrównane. Mogło to też oznaczać, że w jej koledze pozostało jeszcze na tyle świadomości, iż przez krótki moment wahał się nad tym, co robi. Być może jego ludzka połowa nie chciała zrobić jej zbyt wielkiej krzywdy. 

Były to tylko jednak pozory. W tym czasie, kiedy można było odnieść wrażenie, że istota daje dziewczynie fory, śliskie macki solidnie oplatały się wokół jej ramion, by podnieść ją bez problemu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...