wtorek, 27 grudnia 2022

Miasto kobiet.

3. Laska mnie rozebrała. 


Uśmiechnęła się drwiąco. Miałem tego dość. Byłem przekonany, że wszystko jakoś uda się wyjaśnić. 

-Posłuchaj mnie laska, nikomu nic złego nie zrobiłem, więc nie mam się czego bać. To chyba normalne, że ludzie chodzą w ubraniu. Tak się chyba robi, nie? Wydaje mi się, że jestem w porządku. To ty jesteś bez ubrania, więc to ciebie powinni aresztować. Chociaż no, no… nie powiem, osobiście jakoś to mi nie przeszkadza. Jesteś całkiem, całkiem. 

Nie przekonałem jej jednak. Wciąż patrzyła na mnie, jakbym postradał zmysły. Zaczynałem podejrzewać, że chyba jednak nie o to chodzi. A może właśnie o to? Zdaje się, że czegoś nie rozumiałem. 

-No co tak patrzysz? Załóż jakieś ciuchy, zanim ktoś tu przyjdzie, - zwróciłem się do niej bardziej stanowczo.

Zakryła usta dłonią. Nie wiem, czy bardziej się wystraszyła, czy zdziwiła. Coraz bardziej mi się to nie podobało. 

-Och nie. Ty chyba rzeczywiście jesteś chory. Normalny człowiek tak się nie zachowuje. 

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Po tych słowach chwyciła mnie za rękę i zdecydowanie wciągnęła na klatkę schodową a później do jakiegoś mieszkania na parterze. To działo się bardzo szybko, ja byłem zbyt oszołomiony. Kiedy byliśmy już w środku, rozpięła moją koszulkę i nim byłem w stanie w jakikolwiek sposób zareagować, zdjęła ją ze mnie. Myślałem, że na tym się skończy. Jednak na tym nie poprzestała. Czułem się naprawdę dziwnie. Prawie w tej samej chwili odpięła pasek spodni i bezceremonialnie ściągnęła je z mojego tyłka. Następnie jednym sprawnym ruchem pozbawiła mnie slipów. 

No i stałem przed nią kompletnie goły, goły jak mnie Pan Bóg stworzył. Mój penis sterczał jak głupi. Czułem niesamowite mrowienie w kroku. Byłem podniecony jak jasna cholera i nie umiałem sobie z tym poradzić. Miałem wrażenie, że za chwilę się spuszczę, co wcale mi nie przeszkadzało. Ta świadomość jeszcze bardziej nakręcała spiralę pożądania. 

Tymczasem dziewczyna otworzyła szafę, złożyła i powiesiła ubrania w środku. Patrzyłem na to wszystko wielkimi oczami. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. 

-Co to... Co to ma znaczyć? - odezwałem się w niepewnie.

-Na razie nie będą ci potrzebne, - odpowiedziała stanowczo, ale spokojnie, - Nie martw się, będą tu na ciebie czekały. Buty ostatecznie możesz sobie zostawić, - zwróciła się do mnie stanowczo. W sumie asfalt jest gorący. 

-Hahaha… ty chyba oszalałaś! 

-Co?

-Nigdy w życiu! 

Co, nigdy w życiu? 

-Oddawaj moje ciuchy, głupia babo! 

-Nie ma mowy. 

-Co?

-Robię to dla twojego dobra.

-Ty jesteś chora! 

-Ja, a dlaczego? 

-Wszyscy normalni ludzie chodzą w ubraniu. Przynajmniej po ulicy. Ja nie mam zamiaru zachowywać się inaczej. Nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła, - zacząłem głośno protestować. 

Chyba jednak coś było nie tak. Jeszcze raz popatrzyła na mnie, ale w jej oczach było politowanie. 

-Wiesz co, rób, jak chcesz, ale nie mniej do mnie pretensji, kiedy wylądujesz na dołku najbliższego komisariatu, albo – co gorsza – w szpitalu psychiatrycznym, - powiedziała z dziwną pewnością siebie.

Czułem się coraz bardziej skołowany i coraz mniej pewny siebie. Miałem wrażenie, że nic już nie wiem. Usiadłem w fotelu, odruchowo szukając spodni, albo czegokolwiek do zakrycia.  Kutas między moimi nogami  sterczał niczym rakieta gotowa do startu.

Pomimo że byłem kompletnie nagi, patrzyła na mnie zupełnie normalnie. Ona też była przecież bez ubrania. Mimo to nie mierzyła mnie wzrokiem z jakimś specjalnym skrępowaniem. Nic takiego w niej nie widziałem. Najwyraźniej nie gorszyła ją moja wielka fujara z odkrytym, lśniącym łbem. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...