środa, 28 grudnia 2022

Miasto kobiet.

4. Dziewczyna tłumaczy mi zasady panujące w ich świecie. 


-Nic z tego nie rozumiem, - zacząłem z westchnieniem, - Co tu się dzieje? 

-Jak to co? - odpowiedziała zdziwiona.

-Byłem u siebie, w swoim mieście i nagle znalazłem się w miejscu, którego nie znałem. To jakaś paranoja, tu wszyscy są kompletnie nadzy. To nie jest normalne, a ty mi mówisz, że jest zupełnie odwrotnie. Mówisz mi, że jak wyjdę w spodniach i koszuli na ulicę, to mnie aresztują? Poważnie?! Przecież to idiotyczne! Co to za miejsce? To nie może być prawda. To jakiś żart?

Pokręciła głową, wciąż nie spuszczając mnie z oczu. 

-Nie, to nie żart. 

Widocznie na mojej twarzy malował się jeszcze większy znak zapytania, bo powiedziała:

-Posłuchaj, jestem bardzo tolerancyjna. Wiele już widziałam i mało rzeczy mnie dziwi. Nie wiem, skąd pochodzisz i jakie u was panują normy społeczne, ale chcę ci powiedzieć jedno: u nas chodzimy bez ubrania. Koniec, kropka. Zapamiętaj to sobie. Jeżeli chcesz wiedzieć, chodzenie w ubraniu jest zakazane przez prawo. Nie mówię tego, żeby cię zmartwić, tylko żeby oszczędzić ci kłopotów. Poza tym to nie jakiś tam wymysł ani mój, ani nikogo innego, tylko takie są normy społeczne. Tak było od zawsze. Mam dwadzieścia trzy lata i od kiedy pamiętam, chodzimy nago. 

-A historia?

-Co?

-Uczysz się historii? Co mówi wasza historia?

-Ach, o to ci chodzi. Uczyłam się. 

-I co?

-Nie jestem pewna, ale chyba od jakichś dwustu lat, od rewolucji kulturalnej. 

-A klimat?

-Jaki klimat?

-Nie macie tutaj zimy?

Spojrzała na mnie autentycznie zdziwiona. 

-A co to takiego? To jakieś nowe pojęcie?

Uśmiechnąłem się. Szczerze zaczęło mnie to bawić. 

-Zima, śnieg, mróz… no wiesz… 

-Co? Jakoś dziwnie mówisz. Może pochodzisz z Kanady?

-Nie, kurwa, jestem Polakiem tak jak ty, ale widzę, że jednak różnimy się  bardziej, niż nam się wydaje. 

-Zrozum, nie możesz chodzić w ubraniu. No, przynajmniej nie na ulicy, i nie w środku miasta. 

Roześmiała się. 

-Gdzieś na wsi, jak masz własną posesję, to tak, ale musi być mur.

-Co?

-No murem musi być odgrodzona. Żeby sąsiedzi cię nie widzieli. I jak ktoś przychodzi, to masz się rozebrać. 

-A tu?

-W mieszkaniu masz na myśli? 

Pokiwałem głową. 

-W domu możesz robić, co chcesz, ale zasady takie jak wcześniej. Na pewno nie publicznie. No, chyba że chcesz narazić się na przykre konsekwencje. I od razu wyjaśnię, bo widzę, że o to też zapytasz. Oczywiście są miejsca, gdzie możesz wejść w ubraniu. Są i wcale nie tak mało, ale na pewno to nie jest ulica. Zapamiętaj to. 

Widziałem, że z nią nie wygram. Ani z nią, ani z całym tym systemem. 

-Okej, rozumiem, - pokiwałem głową. 

Kiedy tak sobie siedziałem i zastanawiałem się, zaczynałem dochodzić do wniosku, że cały ten system, choć dziwny wcale nie musi być taki zły. Zapadło milczenie. Mierzyła mnie ostentacyjnie wzrokiem, przypatrywała się od góry do dołu: klatka piersiowa, brzuch, ramiona, nogi, a nawet penis, który sterczał jak wariat. Na koniec uśmiechnęła się z pobłażaniem. 

-No, teraz już lepiej. - odezwała się, - Nie rozumiem, co ci przyszło do głowy, żeby w środku miasta wyjść w ubraniu? 

Przyjrzała mi się uważnie, ale teraz jakoś inaczej. Po chili dodała:

-Powiedz mi, cierpisz na coś, prawda? 

-Co?

-Jakieś schorzenie psychiczne… 

-Nie rozumiem. Jestem zdrowy. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...