poniedziałek, 26 czerwca 2023

Hotelik "Miłość".

46. Będziemy się kochać.


Pokój był inny niż wszystkie, które do tej pory tutaj widziałem. Niby taki sam, a jednak od razu było widać, że różni się od pozostałych. Przede wszystkim był jasny. Dominowały w nim białe barwy, przez co wydawało się w nim więcej światła, pomimo zasłoniętego okna. Aha i jeszcze jedno, nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale okno było nieco wyżej. Nie sięgało do podłogi tak jak u mnie. 

Stała na tle białych zasłon i białej ściany poniżej. Zasłony były krótkie i kończyły się wraz z parapetem. To wszystko wyglądało jak kurtyna dekoracyjna u fotografa, chociaż zdawałem sobie sprawę, że tym nie było. A może i było tylko miało sprawiać wrażenie, ze wszystko jest w miarę normalne? I znowu, tak, tak, nie wiem co z  nimi, to była Azjatka. Typowa Azjatka ze skośnymi oczami i kruczo-czarnymi prostymi włosami.

Była młoda. Bardzo młoda. Mogła mieć szesnaście, no w porywach może siedemnaście lat. Jednak to nie była tamta, co wcześniej. Chociaż w pierwszej chwili tak mi się zdawało. One wszystkie wydają się być do siebie podobne. Dopóki nie zaczniesz się im uważnie przyglądać, trudno je odróżnić.

Tamta, którą widziałem kilka dni wcześniej na swoim łóżku, chyba była młodsza. Nie oznacza to wcale, że ta tutaj obecna panienka o typowo wschodnich rysach nie zrobiła na mnie wrażenia. Zrobiła, a jakże i to niesamowite. Może nawet większe niż tamta, z którą do niczego nie doszło. Chodzi o to, że trudno porównać, bo ta była jednak ubrana. Skromnie, bo skromnie, ale jednak. 

Miała na sobie krótką, białą spódniczkę ułożoną w falbany. Górna część ciała skrywała się za białą bluzeczką na cienkich ramiączkach w żółte drobne kwiatuszki. Pomimo upału włożyła na siebie jeszcze kremowy luźno udziergany na drutach sweterek z nieco przy długimi rękawami. 

To była drobna, szczupła dziewczyna o trójkątnej buzi i nieco odstających uszach, za które wcisnęła półdługie czarne włosy. Spod długiej grzywki wpatrywało się we mnie dwoje ciemnych, pięknych oczu. Karnacja jej skóry mocno kontrastowa ze śnieżnobiałym czystym strojem. Spod tego świeżego stroju wyłaniały się zgrabne, dobrze skrojone uda, a powyżej tak jakby nie starczało już materiału, luźny dekolt mocno wcinał się w zarys niewielkich, ale ładnych piersi. 

Patrzyła na mnie i uśmiechała się, ukazując dość nierówne, ale białe zęby. Czyli to była zwykła, powiedzmy dość ładna dziewczyna. Nie jakaś seksbomba, czy przesłodzony cukierek. Chociaż jak na mój gust była i tak cholernie podniecająca. Zresztą, trudno mi na ten temat nawet dyskutować, bo chyba nie jestem zbyt obiektywny. Można powiedzieć, że mam słabość do tej akurat nacji. Dziewczyny o wschodnich rysach zawsze mi się podobały i każda, choć trochę ładniejsza, ale młoda wydawała mi się niezwykłą pięknością. 

No, ta jakąś specjalną pięknością może nie była, chociaż... i tu tkwi całe sedno sprawy. Jeszcze tak naprawdę nie wiedziałem, co mnie czeka. Dosłownie i to już za chwilę. Jaki niesamowity prezent przygotował dla mnie los. Bo ten, jak się później okazało, był nadzwyczaj łaskawy i hojny. 

Trzeba zacząć od tego, że wyglądała jak uczennica. Jeszcze nie kobieta, ale już nie dziecko. Azjatka: ciemna karnacja skóry, czarne oczy i takie same proste włosy. Stała, uniosła do góry przedramiona i rozchylała na boki swój kremowy sweterek. 

-Co ty tutaj robisz? - zapytałem, zupełnie zapominając, że nie jestem u siebie tylko u niej. 

Liczyłem na jakąś w miarę sensowną odpowiedź, a usłyszałem coś, co kompletnie zakręciło mi w głowie. 

-Przyszłam tutaj, bo będziemy się kochać, - powiedziała tak jak gdyby nigdy nic. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...