środa, 27 marca 2024

Ostatnie wakacje.

115. Cycki cyckom mnie równe. 


Patrzyła na mnie w takim napięciu, że byłem pewien, iż nie ma sposobu, aby w tej chwili dała mi się wycofać. Po prostu musiałem przebrnąć przez to do samego końca, choć wiedziałem, że to będzie bardzo trudne. No i nie wiedziałem, co się później stanie, co się stanie, kiedy skończę wreszcie mówić, ale może właśnie tego chciałem. Przełknąłem ślinę i odezwałem się drżącym głosem:

-Kiedy to nawet trudno wyrazić słowami. 

-Mów tak, jak to czujesz, - odezwała się już całkiem cicho. 

-No dobrze, spróbuję. Kiedy wróciliśmy do domu cioci, poszedłbym do swojego pokoju na piętrze, a ona do swojej wielkiej sypialni. Nie mogłem przestać myśleć o tym gorącym pocałunku. Zastanawiałem się, co on w ogóle oznaczał i czy było to coś poważnego. No wiesz... 

-Aha, rozumiem. 

-Później coś zaczęło stukać w ścianę od zewnątrz. Nie wiedziałem co to, ale, no wiesz, szła burza i się wystraszyłem. Kiedy wyjrzałem przez okno, spostrzegłem, że to gałąź pobliskiego drzewa. Ten wielki klon rośnie tak blisko, że jego konary opierają się o ścianę domu. Gruba gałąź była pod samym parapetem. Nie wiem, co mnie napadło, ale nagle miałem wielką ochotę na nią wejść. No wiesz, na tę gałąź. 

Uśmiechnęła się zachęcająco. 

-Chciałem sprawdzić, czy mi się to uda. Kurde, wiem, że to szalone, ale przecież są wakacje. No nie? 

-No są. Ja sama mam czasami ochotę na głupie rzeczy. Co było dalej? 

-Przez okno wszedłem na to drzewo. Wcale nie było tak trudno. Zanim się zorientowałem, byłem na dole. 

-No i co? 

-Kiedy stałem już na ziemi, pomyślałem sobie, że mógłbym zobaczyć, co robi ciocia.

Uśmiechnęła się ciepło, a ja poczułem kolejną falę wstydu. 

-Boże, naprawdę nie miałem nic zdrożnego na myśli. Obszedłem dom i stanąłem pod jej oknem. Ona ma takie ogromne okno. 

-Wiem. Podglądacz z ciebie. 

-No co ty? Ja tylko... 

Cały czas się uśmiechała. Ten uśmiech był trochę dziwny. 

-No i co? Co tam zobaczyłeś? Była naga, prawda? 

-Jezu, przecież w ogóle na to nie liczyłem. Nawet się tego nie spodziewałem. 

-Spodziewałeś się, Julian. Byłeś tam i doskonale wiedziałeś, na co możesz liczyć. 

-Kurczę, ale ty jesteś. Może i tak, może masz rację. Może i powinienem był to przewidzieć. 

-No ale co? 

-Miała na sobie szlafrok, taki różowy i puchaty... 

-Więc nie była całkiem naga. 

-I tak i nie. Ten szlafrok nie był związany paskiem. 

-Ojojoj i wszystko było widać? 

Czułem, jak zasycha mi w gardle. 

-Z najdrobniejszymi szczegółami. Myślałem, że z wrażenia po prostu umrę. 

-Nie umrzesz, tylko się spuścisz, - powiedziała dosadnie. 

-Przestań! 

-Ale co, żałujesz tego? 

-Nie, no coś ty. Sam już nie wiem. Jej piersi są kosmicznie obłędne. Nigdy wcześniej takich cycków nie widziałem. Zafiksowałem się na ich punkcie. Nie mogłem się oprzeć. To było silniejsze ode mnie. 

-No, ona ma rzeczywiście wielkie cycki. Sama chciałabym takie mieć. I co, to był koniec? 

-Co ty, jakby to był koniec, to nie byłoby sprawy. Stałem w tych krzakach w kompletnej ciemności i obserwowałem ją, a ona zaczęła się ze sobą zabawiać. No wiesz, pieściła się. 

-Och, naprawdę? To musiało być bardzo interesujące. 

-Interesujące?! Dziewczyno, wiesz, jakiego ja doznałem szoku?!

-Chyba przesadzasz. Przecież to tylko cycki i cipka. 

-No tak, to tylko cycki i cipka. Ale cycki cyckom mnie równe. Uwierz mi. Trzęsłem się jak galareta. Tym bardziej że ona po chwili całkowicie zrzuciła z siebie ten szlafrok, podeszła do szafki i wyjęła z niej taki olbrzymi wibrator o naturalnych kształtach. Wyglądał jak prawdziwy penis. I wtedy... Zupełnie nie wiem, co się ze mną stało. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...