sobota, 30 marca 2024

Ostatnie wakacje.

118. Żylasty zabijaka


To był moment bardzo newralgiczny. W sumie nie wiedziałem, jak się zachować. Miałem dwa wyjścia: albo go natychmiast schować, co musiałbym zrobić wbrew sobie i na co było chyba już trochę za późno, albo stać tak i paradować przed nią, czując przemożny wstyd i zażenowanie, a mimo to tak niesamowite podniecenie, że odbierało mi to resztki zdrowego rozsądku. W pewnym sensie liczyłem na to, że to ona sama przejmie inicjatywę i rozładuje napięcie, które powstało między nami. Jak moje policzki płoną, a wewnętrzny głos krzyczy: "zboczeniec, zboczeniec!" 

Całe to zdarzenie sprawiło, że penis, który i tak już był wielki, spęczniał jeszcze bardziej i wyglądał teraz jak wielki baleron opleciony siecią fioletowych żył. Patrzyła, a chwila ta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. W myślach liczyłem upływające sekundy, mając nadzieję, że w końcu coś się stanie. Jednak nic się nie zmieniało. To było dla niej bardzo trudne. Widziałem, że walczy ze sobą, nie potrafiąc się wycofać, a jednocześnie, zrobić to, na co ma ochotę. Nie wiem, co się z nią działo, ale nie potrafiła oderwać wzroku od mojego penisa. Czułem, że wszystko trwa zbyt długo. Mimo że bardzo się starałem, ja również nie potrafiłem zmienić tej sytuacji. Nie potrafiłem i nie chciałem tego przerwać. 

-Przepraszam, - odezwała się w końcu z widocznym wysiłkiem, - myślę, że jednak powinieneś się przebrać i sobie już pójść. 

-Sobie pójść... - powtórzyłem jak echo, będąc jeszcze w szoku. 

-Twój dom jest pewnie otwarty, - wyjaśniła już bardziej normalnym głosem. - Z tego co mówiłeś, wynika, że nie zamknąłeś go, wychodząc. 

-Ach, no tak, nie zamknąłem, powiedziałem, powoli wychodząc z letargu.

-Myślę, że powinieneś już pójść, bo może ktoś się tam włamać. 

-Tak, tak, oczywiście, - zgodziłem się z nią. 

Nie chciałem wracać do rzeczywistości, nawet do tej wakacyjnej, w której każdy dzień był nową przygodą. Nie chciałem przerywać tego stanu, w jakim się znajdowałem, bo on dawał mi poczucie całkowitego odrealnienia, ale wiedziałem, że czas seansu się skończył i pora wracać do siebie, do domu, do cioci. Przecież ona była moją pierwszą i najważniejszą opcją. 

Pchnięty jakimś dziwnym impulsem, nie mając poczucia, że panuję nad sobą, powoli rozchyliłem poły płaszcza i dałem sobie szansę po raz wtóry zaprezentowania wszystkiego, co miałem najcenniejszego w całej okazałości. Miałem poczucie, że jeżeli teraz nie podejmę jakiegoś radykalnego kroku, szansa na bliższe spotkanie z tą niesamowitą dziewczyną rozpłynie się jak ta poranna mgła w lesie i nie będę miał już drugiej. Miałem też poczucie, że takie zachowanie jest niedopuszczalne i nie powinno w ogóle mieć miejsca. Mimo to czułem się tak jakbym nie był sobą, i jakbym działał na autopilocie i, co najdziwniejsze, że nie robię nic złego, że tak przecież powinno być, a ona jest tylko jedną z wielu możliwości, które mogą spotkać mnie podczas tych wakacji. 

Zastanawiałem się, co zobaczyła, jak to jest patrzeć jej oczami. No cóż, stał przed nią wysoki i młodzieniec z dobrze wyrzeźbioną klatką piersiową i sześciopakiem na brzuchu. Zdawałem sobie sprawę, że to musi robić na niej dość duże wrażenie. Oczywiście miałem też inne atuty, którymi mogłem uwieść dziewczynę. Były nimi lekko kręcone blond włosy oraz niebieskie, trochę niewinnie wyglądające oczy. Był też podzielony na pół podbródek, który nadawał mi klasycznego hollywoodzkiego wyglądu. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w jej oczach nie może pozostać to bez echa, że musi robić na niej duże wrażenie. No i oczywiście nie mogłem pominąć najważniejszego. Mianowicie tego, co szwendało się między moimi nogami. Ten wielki, gruby, żylasty zabijaka był przecież gwoździem programu i miałem wrażenie, że zaraz spuści się na jej ubranie. 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatnie wakacje.

165. W restauracji "Pod Słomianą Strzechą".    Kiedy tylko przekroczyłem próg tego swoistego przybytku, zorientowałem się, że zaba...